Krzysztof Kuczkowski, Chwilo przymierza

Janowi Kaji chwilo z miodu i żywicy wznosząca się pod niebo ponad topole chwilo w głoskach puchu, chwilo rosnąca wzdłuż i wszerz, wszechogarniająca chwilo odnowionego przymierza teraz jestem w tobie a ty we mnie trwaj miłości [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Do Ewy w Tours nad Loarą

oddalają się adresy przybliżają ludzie nieważne wielką liczbę zostawmy w spokoju chodzi o ja spotykające ty o to że dla ciebie jestem kojącym chłodzie pod sklepieniem katedry Saint Gatien i na trasie w Saint Cyr w energetycznym powiewie wiatru w którym unosi się zapach ziemniaków pieczonych w grubej soli i aromat schłodzonego rosé dla ciebie wypełniam swoim wyniszczonym ciałem powiaty landy i departamenty przekraczam granice państw i ludzkich możliwości śmiejesz się że to niemożliwe ależ tak tak i pomyśl takie cuda czyni miłość stworzenia do stworzenia a tamta większa czy tęsknisz za nią jak ja [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Czółna. Sól

burze w kwietniu są długie i zdradliwe od czterech godzin falowanie ulicą płyną puste czółna pachną smołą i zbutwiałym drewnem w łodziach siedzą martwe zwierzęta o długich pyskach świecą odbitym światłem gaszę latarnię, patrzę jak sznur łodzi płynie w górę rzeki smutne ślepia wypatrują innego światła cierni którymi płacze niebo [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, To co piękne

to co piękne zazwyczaj jest kruche: porcelanowy anioł pochylający głowę nad gipsową gałązką palmy sterta książek pewnego trapisty z Ghetsemani wydrukowanych na pożółkłym papierze czwartej klasy bladoróżowe anturium z zielonymi dorzeczami żyłek w których mieszkają mikroskopijne smoki ręce szukające oparcia w przedmiotach i nie znajdujące niczego poza poręczami powietrza stopy usiłujące kroczyć po wodzie wbrew krążącej uparcie myśli: a jeśli nie zdołam uchwycić Twojej dłoni to co [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Naczynia

jesteśmy naczynia połączone wypełniamy się sobą całkowicie oddychamy swoją bielą myślimy swoją ciemnością przelewamy się w siebie przesączamy swoje treści jesteśmy jak waga i wahadło odważamy swoje niebo i swoją ziemię odchylamy się w nicość i nieskończoność szukamy się po omacku w trawie i w górach w snach i pościelach a przecież zawsze jesteśmy na swoim miejscu gotowi na zamianę miejsc otwarci na swoje przyciąganie zachłannie oczekujący choć niczego nie możemy ani przyspieszyć ani odsunąć: życia umierania obłoków płynących po niebie [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Wierszyk o końcu świata

znowu miał być koniec świata który to już raz niewyobrażalne miało przyjść w miejsce dobrze znanego obyło się bez większych sensacji to co wypukłe pozostało wypukłe to co wklęsłe pozostało wklęsłe i nadal do siebie nie pasuje rzeczywistość widzialna i niewidzialna nie dopełniają się jak połówki rozłupanego arbuza ciągle coś doskwiera coś stąd albo stamtąd jest za zimno albo za gorąco wieje biały wiatr na pustyni fałszywi prorocy mnożą się jak króliki [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Boża krówka

Radkowi Kobierskiemu boża krówka wspina się na szklaną górę wieczorem odnajduję ją na dłoni ogrzanej światłem nocnej lampki – nie tak powinno być w lutym menele piją wódkę na przystanku z pleksi pies przywiązany do rynny na próżno czeka na swojego pana – nie tak powinno być w lutym po drugiej stronie ulicy naga kobieta przyciska do szyby wielkie brązowe brodawki spękane jak rzymskie monety – nie tak powinno być w lutym w środku nocy budzi mnie czyjś poirytowany głos: skąd ty wiesz jak powinno być w lutym do świtu leżę bez ruchu – nie tak powinno być w lutym [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Anioł Becketta

dziwny jest anioł odarty z anielskości mówi niewiele głównie pojedyncze sylaby harmonię świata usiłuje podtrzymywać za pomocą równoważników zdania plączą mu się czasy anielski z ludzkim nosi w sobie pustkę która nie mieści się w niebie w miarę jak zapomina o świetlistej przeszłości zaczyna przypominać człowieka niebawem zapomni jak być aniołem [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Anioł Oskara Wilde’a

ciemny jest anioł z ciemnego zrodzony ciała anioł żeńskich rymów i nocnych dreszczy poniewierany ubierany w papuzie fraki z parmeńskich fiołków stygmatem w klapie anioł w więzieniu w Reading zamykający oczy świata otwierający oczy światła [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Anioł Mertona

cierpliwy jest anioł oczekujący narodzin nowego człowieka jak cierpliwe jest wzgórze Plomb du Cantal pod wieczór granatowe niczym dojrzała oberżyna w dzień miękkie jak runo owcy podobnie cierpliwe są płowe równiny wokół Gethsemani i leżący Budda w Polonnaruwa tak samo każde miejsce i każde promienne wnętrze któremu nie potrzeba światła lampy ani światła słońca cierpliwy jest anioł dla tych którzy rodzą się po to aby wierzyć i wierzą po to aby być [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Anioł Kafki

prawy jest anioł dopuszczający cierpienie w zastępstwie winnego sprawiedliwy jest anioł kiedy nie odpowiada na pytanie: dlaczego właśnie ja jego milczenie jest jak dym i anemon: mówi słowa których nie zatrzymuje pamięć pozostaje po nich kształt zapachu właściwie brzmienie biały przedmiot opalizujący przed zniknięciem zresztą cóż miałby odpowiedzieć tylko on zna trzy filary sądu winę, winowajcę i zastępcę czy można opowiedzieć bezmiar dobra i kto dziś da wiarę takiej naiwnej hisorii [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Anioł Rilkego

straszny jest anioł wodzony przez człowieka na pokuszenie groźny jest anioł odtrącony nie wpuszczony do komnaty serca zatrzymany w przedsionku anioł jest jak świeca z ołowiu jego płomień sprawia ból gorzki jest anioł przychodzący z umysłu jego słowem jest piołun jego ciałem wodna roślina straszny jest człowiek, który nie miłuje i nie czuje kochania [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Przyszedłem Ciebie odwiedzić

przyszedłem odwiedzić umarłego za drucianą siatką ćmi sodowa żarówka szepty demonów sączą jad z serca do serca umarły spogląda nieufnie boi się podstępu przychodzili do niego już nieraz przedstawiali plany ucieczki a on za każdym razem pytał w końcu: dobrze ale co dalej czy tam jest wystarczająco dużo miejsca na to wszystko – i ręką zakreślał koło w dymiącej ciemności odchodzę z ulgą drzwi zostawiam otwarte umarły patrzy na mnie jak na człowieka który idzie na pewną śmierć [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Ciemność

szumi oko przepaści syczy jak cysterna białego karbidu do której pluliśmy w dzieciństwie mieszkał w niej wąż związany i zatrute powietrze od którego piekły oczy biegaliśmy tam w tajemnicy przed rodzicami dziś nie potrafię już odnaleźć placu z cysterną wydaje się być i tam i tu szumi oko przepaści wędrowcy z południa wyciągają uschłe ręce i konwulsyjnie drgające nogi z których każda zdaje się kroczyć w przeciwną stronę nauczyciele ze wschodu głoszą dobrą nowinę o preegzystencji i reinkarnacji zachodnie telewizory emitują rozproszone światło które niczego nie oświetla od ekranów odrywają się obłoczki ciemności i znikają w ustach czcicieli świata [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Głód

wbrew naturze smaku spróbowałem winogron namalowanych przez Zeuksisa tak kunsztownie że zlatywały się ptaki aby je dziobać i wypruwać z nich słodkie światło wewnętrznie były puste pustka była wewnątrz światło było oszustwem chytrego mistrza a ptaki wymysłem specjalistów od public relations prawdziwy był głód ich ptasi i mój zwierzęcy ich był instynktem życia mój wyzwaniem śmierci [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Kuczkowski, Próba przepowiedni

…nie zaraz nastąpi koniec najpierw przyjdzie oskarżyciel podda w wątpliwość twoje kompetencje i dobrą wolę wymierzy ci policzek i skruszy twoje kości będzie cię próbował tym co wrzące jak lód i szumiące jak ogień twój głos pełen skarg i wyrzutów będzie się odbijał od fioletowych blach nieba będzie przepadał bez wieści w białych kominach zimy ale ty nie dasz za wygraną będziesz się targował o każdą rzecz widzialną i niewidzialną jak o siebie samego będziesz zakładał sprawę za sprawą i wciąż przegrywał o włos i nawet wtedy gdy jednym okiem będziesz już oglądał mężczyzn w zielonych drelichach rozkopujących witomińskie wzgórze a drugim góry skaczące jak młode cielce i rzeki furkoczące w przestworzach niczym jedwabne wstążki nadal nie będziesz pewien czy to twój pogrzeb czy radość twoja [Tlen, Sopot 2003, T. 15]

Krzysztof Karasek, Epilog

Małpa we mnie się śmieje od wtorku do niedzieli. W poniedziałek tańczy by tydzień zacząć i zasnąć. Stanąłem przed lustrem i patrzę. Małpa mnie widzi, nie zaśnie. Bo nawet gdybym się sparzył nie pozbędzie się twarzy. * Małpa się we mnie patrzy, który świat bliższy który dalszy. Kobieta z krukiem przeszła pod oknem. Dziś zapiszę, jutro odpocznę. 5.08.2006 [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Być kotem na dachu piekarni

Dopóki nie pokocha się zwierzęcia jakaś część duszy pozostaje martwa. Pies myśli: człowiek daje mi jeść, więc musi być Bogiem. Kot myśli, skoro daje mi jeść muszę być Bogiem. Jest to obraz, który przyśnił się pewnemu Bogu kotów mieszkającemu nad piekarnią. Gdybym miał raz jeszcze się urodzić chciałbym być psem. 23.12.2004 [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Tryptyk orficki

I Ta sama siła, która polne kwiaty podniosła z ziemi by pięknie pachniały i rozkwitały na chwałę istnienia jak czyste serce w popielnicy ciała, ta siła, która rankiem senne ptaki wygania z gniazd i wzywa do lotu by prześcigały na chwałę imienia dalekie echo błękitnego grzmotu, kazała wstać mi nocą i bez drgnienia powiek patrzeć w planety, co krążą po niebie, jak się zbliżają w swym przedwiecznym ruchu lub gaszą gwiazdy w ich odwiecznym bycie wypuściła skowronka , aby lśnił o świcie blaskiem, co równy jedynie miłości. II Przestaje serce być porywem nieposkromionym ku niebu, na swym tułowiu drga odcięta głowa. Ale im bardziej ciało chce się w glinie stworzyć tym bardziej przeciw glinie obraca się mowa. Człowiek nie odpoczywa, odpoczywa ubranie gdy wisi, gdy nim wiatr samotności targa. Pod nim się jednak życie toczy nieprzerwanie oddechem, który jest jak larwa. O, nie jest martwe! We wszystkim żywy puls, jak w tobie. I w ubraniu też się życie skrywa, w tych gorszych ludzkich plecach. Wszystkim jest. Zdumieniem światem i słowem co złorzeczy sobie i zaprzecza, gdy piwnice otwiera w snach i rzeczach. III Potem sypnęło zamiecią winogron w krzewie czerwonym, gdzie zrodził się Bóg. Lecz nie spotkałam go w przydrożnym drzewie ani wśród pastwisk nocy, gdzie zrodzić się mógł. Ale on przybył. Skryty za zasłoną granatowych gron, które pękały w moich ustach, na jego i świata chwałę – czy w ustach mógł się zrodzić jakiś inny Bóg? Tańczył wśród liści i śpiewał na sośnie tu, gdzie wśród lasu kukułka nie śpiewa; bo któż tam jeszcze prócz mnie śpiewać mógł? Szeptały trawy i tańczyły drzewa, skały i wody kroczyły radośnie ku przeznaczeniu bezobłocznych dróg. [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Oko słucha, ucho patrzy

Jakiś włos się upomniał o mnie, było to na drugiej półkuli mózgu umieszczonej pomiędzy Syriuszem a Owidiuszem, ani jasnej ani ciemnej. To nie jest to co myślisz, to jest to co myśli przez ciebie myśli myślący i myśli myślany, tu i teraz, tam i ówdzie, a także gdzie indziej: przed sobą i nad sobą, nigdy zawsze. Z tyłu głębokie cienie snów pod powiekami, z przodu Himalaje oddechu. Coś brzęczy za lewym uchem, coś huczy w prawej piersi, huczy, bulgoce, coś mamrocze. Jakaś rzeka, której nie możesz odczytać bo alfabet jej składa się z samych samogłosek, a czarnej, o białej, i czerwonej, o niebieskiej, u zielonej. Nie ufam ludziom którzy defilują, kto wielbi bestię będzie pił wino bożego gniewu. Przyrzekam, będę wesoły. Jeszcze raz wrócę do szkoły. [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Ekstaza i wczesna udręka

W cieniu świetlistej brody patryjarchów, która jest koroną drzewa nie do nazwania, w cieniu światła, które jest świadkiem nadciągającego dnia, które istnieje od wschodu do zachodu i w cieniu cienia, który jest pustynia nieodczytanych gestów, w cieniu wiersza, w świętym świetle świadczącego drzemie kształt pierwszego poznania, kształt kształtu poza kształtem, kształtująca się – i nas – przestrzeń, która nie pamięta i niepamięć pamiętliwego. W cieniu drzewa, które jest brodą, które zaśpiewało ptaka mieszka moc, która jest postacią odkupienia. Nie jest ptakiem a lata, unosi się nad dachami i nad wodami, dorzecznie i niedorzecznie, nad cierniami i nad ranami od tych cierni, rzeka, która płynie pod powiekami. W cieniu świetlistej brody patryjarchów śpiewa ptak o nieznanej nazwie. I jedyne co rozumiem z jego mowy to „Never more. Never more.” 30.12.2006 [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Liturgia niewymowna

przeminął almanach liści bezpowrotnych i Almanach Gotajski z wiatrem dialektyki zbyt soczyście emigruje słońce nadeszła chwila żelaznej pokuty nikt nie obiecał że Bóg załka po nas i zwilży zastygłą w miłosierdziu twarz w objęciach gałęzi ciało płonie śmierć wzrusza żyjąco-nieżywe półciało odchodzi wolności więzień los relikwiarz ukryty w ramionach krzyża umiera stokrotnie dłonie dwa końce skorupy duszy otulone wiatrem zielonych spojrzeń zabronionych nam na drzewie kończy się żywot nasz jak ci młodzieńcy w plastikowych workach porzuceni na plaży na chwałę narodu patrzymy na drzewo na mrozie otulone pseudozielonym nylonem tymi słowami nadwerężam swą niewymowę gotuje się olej z żółcią miesza nie mogę splunąć to nie moja ziemia i na co mi tytuł mistrza sztuki najwymowniejszej atrament z piórem konwersuje cnota zdeformowanej elokwencji a przecież Nauczyciel nie wzgardzał kielichem i póki niebo nie zagrzmiało on także na krzyżu pił 26.12.2006 [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Zamęt

Radzisz mi jak wyjść na swoje a mnie wciąż pociągają rewolucje. Szkoda Wschodu, przecież wierszy nie pisze się o wschodzie, szkoda Zachodu, wierszy nie pisze się o zmierzchu, noc lub pełnia słońca, to pierwsze raczej jest właściwą porą na męczeństwo. Wiersz pisze się w pełnym słońcu młodości albo śmierci. Jesteś spokojny i z radością skaczesz w swój cień. Radzę, jeśli znalazłeś swój styl bierz wszystko lub zaśnij w nim, przelicz czasoprzestrzeń i utoń w niej. Mnie zostaw ciemny ocean, mare tenebrarum, w którym wciąż jeszcze pływają elektryczne ryby. 24.12.2006 [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Powrót koboldów

Niebo było magiczne tego roku, pulsująca droga dnia do nocy, nasiona gwiazd szybowały jak gniazda pełne ptaków, manekinów barykada senna trwa na scenie. Nieme gesty kształtom zadają cień, kurz odjęty będzie od podłogi, okradziona z myśli kołdra znów brzemienna. Ciągle jeszcze mam pod powiekami łagodny lot obolałych koboldów. [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Czarna Madonna

Warszawa była wtedy szara, śnieg padał bez ustanku a mróz pętał nogi, kobiety w sidła ulicy złapane jak wiersz, spóźniony autobus skręcał do zajezdni. Za oknem śmietnik, fasada kościoła, przystanek, a ponad nami sztywna jak opaska nałożona na oczy krata nieba. Zza drzwi, które przezornie zamknąłem na klucz słychać było muzykę i głośne rozmowy, patrzyłem w kwadrat lustra, przytwierdzony do śliskiej ściany mocnymi śrubami. Tam w środku stałam ja, z krwawym przecinkiem na czarnym policzku. 13.12.2006 [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Patrzę z góry

Kolejna jesień odsuwa nam od siebie, niecierpliwe powietrze, marmurowy parapet twarzy. Na bladym niebie, w łuskach, ryba księżyca. Reklama pod moim oknem tnie noc czerwonym szkłem, krztusi się, wysyła zaszyfrowany stenogram, nie umiem go odczytać. Noc brzęczy, łzawi oko najwyższego. Zasypiając przenikam przez potworna ścianę, patrzę z góry na moją ulicę. Migotanie reklama po obu stronach czarnej rzeki. Asfalt jak rtęć całuje światło plamy. 12.12.2006 [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Pan Błyszczyński

I Obudziły się drzewa, wiosenne migotanie przedsionków. Trawa śpiewa zielonym głosem, jej włosy zaplecione pod dachem. Ona płynie przez łąkę, ona płonie pod lodem. Wrzuca swą twarz do wody. Wymawiam ciebie łąko. Wydzieram ciszy łacinę twoich traw. Wszywam je w swoje oczy niepokorne. II Zatrzymaj w ruch przez kwitnienie dzikiej róży perski dywan wiosny co na ziemi utrzymuje ład i ukojenie. Zgrywam gałązki prawoślazu a ty oswajasz kolorowe mrówki, wspólnie obmyślamy ile minut mieści się w kolorze żółtym. Jestem jak trzy pestki w ręku. I jak matka kiedy kazała mi nabrać wody sitem. 24.11.2006 [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Poezja współczesna

Z przymiarką do wiecznej drogi nie mówi co niesie pod swoim niebem jest i przychodzi nie trwoni chwili w kleszczach zimy zauważalna w akcie zanikania dnia z wykorzystaniem szczytu powodzenia którego końca nie widać bez wysiłku nie stykając się z anatemą duszy we wszechwładnej dłoni utrzymuje bezwzględność. Odwiecznością zwyczaju wszelkie drobiazgi codzienności zmyślenia i początki zbiera jak powieść 23.11.2006 [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Gry weneckie

Ta linia, wyprowadzona z niebytu, linia, która wywędrowała z nicości. linia nieunikniona, niknąca w nicości, nadawała sens, poczucie bezpieczeństwa i dążenie do celu. Mogła prowadzić w niebyt, w otchłań, w nieistnienie. Mogła prowadzić w niebyt, w otchłań, w nieistnienie. W czającą się pod śniegiem szczelinę, przepaść. Ta część tarczy księżyca, która jest moją twarzą (czy to jeszcze moja twarz, czy może talerz latający, biały, przemykający za oknem, emitujący fale – pi pi, pi pi, pi pi) dotychczas umykała. Jakie mgły nie pozwalały podać mi jej ręki, pojednać się z nią, wydać się sobie za trzydzieści srebrników, bez reszty. Mam już swoje lata a nie potrafię jeszcze myśleć o śmierci. OM MANI PADME HUM Nie ma już ciebie i twojego ja. Tylko nieskończona przestrzeń czystej świadomości, niczym wzór chemiczny zapisany na gwiazdach. Byłeś jak światło wyzwalający się z ciemności. Wdychałeś promieniującą postać Buddy. Doznałeś oświecenia, satori w chwili ostatniej, olśnienia w chwili zatracenia. 21.11.2006 [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Wady wzroku szerzą się jak grypa

Prywatne inferno ustąpiło zbyt nagle, zdziwienie otworzyło zamki, Kafka wyłonił się z zawiasów, uśmiechnięty, błąkając się po weneckich lustrach rozczesywał włosy. Gondole, różowe maski i tak dalej, znowu ktoś stanął w poświacie brody patryjarchów. Przeszłość umilkła, hesperydzkie jabłko utoczone przez horyzont zastygło w locie (podzielimy się nim jak spadnie). A ja spustoszony jak Podole wciąż czekać będę na Słowackiego. 19.11.2006 [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Krzysztof Karasek, Artykulacja

Milczenie jest wymowne, mowa jest głucha, oszukuje, zdradza, zwodzi. A jednak czepiamy się jej jak tonący brzytwy. Czepiamy przez lata i przez historię. Tej wściekłej brzytwy, która tnie gdzie chce i jak chce. Bez niej czym bylibyśmy? Barbarzyńcami wydającymi okrzyki. Okrzyki w dwu tonacjach: kocham cię i do ataku. W najlepszym wypadku. Bo mogłoby być jeszcze gorzej, moglibyśmy wydawać nieartykułowane dźwięki, jakieś chrząkania, mlaskania, klepanie się po brzuchu, czy obnażanie kłów i pazurów, jak to czynią inne zwierzęta. 14.10.2006 [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Janusz Kotański, *** czy choć trochę

czy choć trochę tęsknisz za mną na tyle by nie jeść nie pić nie czytać nie sprawdzać newsów w Internecie czy choć trochę tęsknisz za mną tak by na chwilę zapomnieć o świecie [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Starość Jana Pawła II

już nie ma mowy o spacerach do groty Matki Bożej Fatimskiej siostry nie zareagują na ruch palca proszący o ciastko stary Papież ślini się przewraca nie może mówić wspiera się na krzyżu w krzyż wbija spojrzenie umiera z krzyżem w stygnących dłoniach [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Aleja Zasłużonych

na grobie Bieruta ktoś położył wiązankę biało-czerwonych kwiatów na grobie Bieruta zdrajcy zbrodniarza agenta NKWD i Gestapo w wolnej Polsce ktoś złożył kwiaty [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, X rocznica katastrofy smoleńskiej

runęli z nieba by w męczeńską ziemię wmieszać swe ciała krew dodając do krwi gdy zmartwychwstaną prawdę nam powiedzą bo my już o nią tchórzliwie nie dbamy [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, W słońcu po sześćdziesiątce

po prostu stoję i grzeję się w jesiennym słońcu najpierw plecy potem pierś jak dobrze nic od nikogo nie chcę i nikt (o cudzie) nic nie chce ode mnie [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Czytając

nocą znów czytałem Herberta czułem się jak zawsze gdy powtarzam słowa wielkich poetów Homera Szekspira Słowackiego Mickiewicza Rilkego nie wiedzieć czemu zawstydzony i bardzo szczęśliwy [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Starzy poeci

starzy poeci nie piszą o Bogu bo boją się śmierci piszą o młodych kobietach podróżach po egzotycznych krajach swoich pękniętych duszach strach zjada im serca nie piszą o tym co nieuchronne nieubłagane zamykając przed sobą drzwi do nieśmiertelności [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Wróbel

piszę teraz krótkie wiersze o błahych sprawach nawet nie kos wróbel [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Wigilia w deszczu

deszcz pada w Rzymie mokną cyprysy pinie ogromne starożytne miasto ginie ukryte za zasłoną chmur deszcz zmywa z ulic brud oczyszcza z zarazy powietrze czekamy aż w jasnościach Bazyliki Świętego Piotra Papież Franciszek powie et verbum caro factus est i zniknie śmierć [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Poziomki

żyjemy na krawędzi zrywamy słodkie poziomki nad przepaścią w której czyha śmierć nad nami niebo błękitne i ciche [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Ania jestem starszy

jest już późno zestarzeliśmy się ale ja jakoś nie złagodniałem stale złoszczą mnie bzdury łatwo tracę cierpliwość weź mnie wtedy za rękę dotknij siwiejących włosów łatwo opada fala mojego wzburzenia patrzę w twoje dobre oczy i znów chce mi się wyruszać w podróż życia ku starym miastom na wzgórzach w cieniste doliny nad morze ciepłe aż dojdziemy do kresu [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Erotyk rzymski

czy miłość w Rzymie jest słodsza silniejsza czy pod błękitem południa zmysły bardziej płoną a miłość dojrzewa w nas powoli jak winne grono w łagodnym świetle co budzi w nas namiętność tak mocną i pewną [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Ciepło

przytulasz się na chwilę i wstajesz by zrobić kawę ale ciepło twojego ciała zostaje we mnie [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Środa Popielcowa

tu chciałabym zostać w klasztornych krużgankach przy cicho szemrzącej fontannie pod ledwie widocznym freskiem Męki Pańskiej [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Wystawa grafik Piranesi: La fabbrica dell’ utopia

Piranesi widział gargantuiczne więzienia sale tortur z ludzkimi mrówkami śnił o nich w nocnych koszmarach a rysował we dnie jego umysł wyprzedzał ludobójcze utopie XX wieku szatan wiedział już dawno ku czemu zmierzamy [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Tempietta Bramantego w San Pietro in Montorio

święty Piotr się obronił nie chciał by ukrzyżowano go jak Zbawiciela krew spływa w dół krzyża z jego siwej głowy znacząc ziemię krwawą aureolą męczeństwa w nic już (prócz komórek i smartfonów) nie wierzący turyści mają dziś dobre poranne światło w maleńkiej świątyni [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Zwiastowanie Guercina z Pinakoteki w Forli

Bóg mówi do wiszącego w powietrzu anioła leć do Nazaretu i powiedz Pannie „poczniesz i urodzisz boskiego syna” Maria niczego nie przeczuwa klęczy czytając Pismo to ostatnia chwila jej spokojnej młodości [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Janusz Kotański, Wielki Post w Rzymie Anno Domini 2020

nie jestem Bocacciem nowy Dekameron nie powstanie choćbym bardzo się starał nie będę snuł w dolinie ciemnej zabawnie lekkich opowieści o grzesznych miłościach trumny zapełniają kościoły w których wierni nie mogą się modlić trupy gniją czekając na spopielenie w nowoczesnych krematoriach śmierć rządzi światem [Wiersze rzymskie, Gdańsk – Kraków 2022, T.210]

Robert Gawłowski, Życie wieczne

Kiedy narodzisz się znów, stare drobiny będzie roznosił wiatr. Może zaiskrzy nawet złoty pył, toczyć się będą rzeki i obłoki. I przyjdzie czekać znaków, szukać Boga, nim zapłonie święta mowa. Nadzieją pośród beznadziei zawsze jest Zbawienie; takie czy inne, więc? [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Podszewka

Zdawało mi się, że też ją widzę i że jest taka, jak mówił stary poeta. Ptak, góra, zachód słońca, kryły też sensy inne, odwrócone, przenicowanie. I ja chciałem zobaczyć od spodu, jak działają prawa skryte pod trawami. Jednak, czy śmierć mogła odkryć, wyjawić i jakoś wysłowić niewymowne? Cień drozda odrywał się od gałęzi, zostawił po sobie niknącą smugę światła. Wtedy poczułam tamtą stronę rzeczy, przejrzystą podszewkę bytu, jedyną nadzieję. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Epoda jesienna

Kiedy jesteś stary, w jesiennym, drzemiącym lesie, idziesz powoli i czytasz z obmarzłych liści, z owoców jarzębiny i głogu skruszałych od przymrozków; kiedy wspominasz, że twoje oczy patrzyły wnikliwie, widziały więcej, przemykały przez głębokie cienie istnienia i nieistnienia, przechodziły śmiało na ciemną stroną; kiedy pochylasz się nad świecącymi pręcikami kwiatu, co się ostał i bielą niepojętą wyrasta z martwej trawy, a ty czujesz, jak bardzo życie chce rozkwitać w duktach śmierci; kiedy mówisz do jałowca i tarniny, wykrzykujesz słowa, i chciałbyś zatracić siebie bez reszty, wejść w tamto, o którym myślisz, że jest bezkresne i wieczne, drżysz od chłodu; kiedy prowadzi cię jedynie ta wątła zarośnięta ścieżka, potykasz się o korzenie i wilgotne omszałe konary, upadasz ledwo chwytając za suche gałęzie, promień nie gaśnie. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Wrzesień

Czekaliśmy, aż przyjdą te miękkie deszcze i zroszenia ziemia zapachnie znów jesienią. Jaskółki będą krążyć migotliwym śmigiem, wiatr pochyli drzewa, spadną słodkie grusze. Raszki przyniosą nam swój pierzasty ogień i nikt nie pojmie, że to największe szczęście. Te snopy zbóż pod słońcem, ścierniska jasne, podniebne, bezkresne i nasze cienie na drodze. Gdy zajaśnieją ogrody, pozrywane owoce, i bez reszty zatracimy się w słodyczy lata. Tak beztroscy, że ani nam myśleć o sprawach, ani o tym, co przyjdzie jutro, pojutrze i skruszy. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Pod gwiazdą bez imienia

Z kim przychodzę w te miejsca ukryte, pomiędzy mokradła, nad wodę, która błyszczy? Wiatr łagodnie porusza trawy, tatarak pnie się ku niebu, a wszyscy oni ze mną, dookoła. Jakbyśmy mieli za chwilę rozbić biwak, szukać miejsca na palenisko, sposobić szałasy. Moi wierni przyjaciele, duchy z tamtej strony, Jończycy, eleaci, Parmenides, Platon. Leukippos i Demokryt z koszem pełnym papierówek, Arystoteles z Sokratesem w cieniu. Heraklit nad bagnami w szuwarach tropi czaple, podrywa do lotu młode dzikie kaczki. Nie wiadomo, skąd tu Spinoza, Leibniz, Wolf i Kant,i Hegel, geniusz Nietzsche, Bergson? I profesor Ingarden z małym aparatem, a nawet samotny wędkarz Heidegger hen w oddali. I o czym to będziemy z małym aparatem, a nawet samotny wędkarz Heidegger hen w oddali. I o czym to będziemy tak rozprawiać nad mrówkę, śladami saren, motylem, małym jeżem? O zagadce bytu, o źródle, przyczynie, przypadku, o niepodzielonej monadzie, boskim świetle? A może o wiecznym ruchu, o nicości i kresie, na tej planecie, pod gwiazdą bez imienia? [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Pokos

Choć tak dobrze znam tę okolicę, nigdy nie widziałem, jak drzewa gubią kształty, znikają we mgle. Niebo ścięte ostro, chmury niby szmaty zawieszone na pochyłych ramionach czerwonych dachów. Lato dławi nas słodkimi oparami, duszna posoka traw, mokre stogi; ktoś tu był, kosił, zbierał, układał. Dałbym słowo, że słyszę jęk roślin, gdy nagie ostrze błyszczy w słońcu i dopełnia się pokus, dałbym słowo. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Nieśmiałość

Patrzyłem na nieśmiałe korony drzew, ich gałęzie nie stykały się ze sobą, liście trzymały dystans, oddzielone. Jedna z teorii głosi, że tworzą one baldachim przetykany światłem, aby nie krzywdzić się nawzajem. A jednak mówiły ze sobą, słyszałem ich szepty, wyznania, małe eposy, skryte opowieści starych korzeni. Starałem się pojąć, o czym tka szumią, czy zanoszą swoje skargi i nadzieje do nieba, czy ktokolwiek ich słucha? [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Okruchy, drobiny, błyski

Być, być pod nadciągającymi chmurami. Słuchać owadów w samotnych godzinach. Patrzeć w słońce, gdy cicho podnosi dzień. Czuć jak krew pulsuje pośród ciał niebieskich. Chodzić z cieniem, przydawać głos do głosów. Iść, wciąż iść, zbierać okruchy, drobiny, błyski. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Kościół

Ten kościół ma kopułę z nieba, witraże z gałęzi i światła, jego ściany są z liści gęstej olszyny. Otacza mnie strzelisty gotyk topoli, wysoko szumi śpiewne ave wiatru, owady powtarzają koronki. Czaple i kuropatwy krzątają się obok w lśniącym zakolu, szeleszczą ich pióra, trwa modlitwa. Przed ołtarzem z trzciny upadam i wstaję, proszę o jeszcze i jutro, zanoszę supliki do ciszy. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Strzałka

Lazur wysysa słońce, jaskółki zniżają loty, spękane niebo odbite w lustrze mętnej wody. Pokuta i udręka światła, skaleczona jasność, ostre krawędzie małej i wielkiej przestrzeni. Unoszą mnie porywy, nagłe rytmy, hymny, wysycha atrament ciszy, otwierają się głosy. Linia horyzontu szarpana kołysaną trzciną, wiatr się wzmaga, ciemniej i niknie droga. Nie mam kompasu, ledwie magnes serca, igłę i strzałkę, co jak oszalała kręci się w miejscu. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Przeloty

Była to pora ptasich przelotów; widziałem, jak spotykają się ich drogi; na skrawku nieba same pisały się wiersze; poszarpana fraza, zygzaki, skreślenia, powtórzenia, refreny; zbliżały się i oddalały, znikały pod słońcem i wracały nieznanym, nieziemskim, alfabetem; ulotne ody, elegie, treny, poematy; rytmy zaklinanie wiatrem, tuż nad głową i tam wysoko, wysoko, hen, ponad, składały skrzydła, z piskiem i krzykiem spadały pomiędzy dęby, topole, brzozy; w strofy później jesieni, albo wczesnej wiosny, gdy chwile stały nad rozlewiskiem ciszy, gdy zatrzymane były słowa i myśli; tylko one, nade mną i we mnie, kreśliły znaki, których nie umiałem odczytać. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Teodycea

Ta i tamta strona liścia, obie niezbędne, jak dwie krople wody, co stają się jedną na jego koniuszku; bo sprawiedliwy jest porządek świata; nic bowiem nie zostało rozdzielone, zło dobrem się dopełnia; jak noce dopełniają dni, jak ból dopełnia rozkosz, jak cienie w sobie godzą światło z ciemnością, bo nie ma prawdy innej jak dwa skrzydła ptaka rozpostarte w locie, jak deszcz, nagły, bez chmury i jak dłonie złożone, gorące od nadmiaru, oczy zachłanne, co patrzą i patrzą, uszy co słyszą i słyszą. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Równowaga

Szukać w spokoju i trwać w spokoju. Zatopić się w ciszy. Utrzymać swój porządek. Nie pozwalać gwiazdom, by się wymykały i gasły. Nie zrywać czułych ekliptyk. I marzyć, wciąż marzyć. Odkrywać tajemne w tym, co obok, tuż na wyciągnięcie ręki. Napinać cięciwy spojrzeń, patrzeć głębiej i głębiej. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Skarby

Najpiękniejsze były te nigdy i jeszcze niewysłowione. Wynosiliśmy je z wieczoru niby złoto wybrane z rzeki. Resztki słońca odbijały się w wodzie, czarowały oczy. Blaszki liści drżały w ciepłym wietrze, grały śród ciszy. Zaprzedawaliśmy dusze symfoniom później jesieni. Ich błyski wiodły ku brzegom języka, światła i cienia. Zapadały w nas głębiej i głebiej, lśniły, dźwięczały i lśniły [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Inkantacje

Dźwięki toną w ziemi, dogasają nad wodą, ptaki wędrowne odleciały już daleko. Słuchamy zaklęć, inkantacji drzew i wiatru, ciemnieją chmury i nasze spojrzenia. Gesty i przepowiednie wróżbiarzy odeszły, kruszeją złowieszcze gusła i znaki. Okutani w pamięć wędrujemy przez ciszę, jeszcze się łudzimy i czekamy słońca. I wtedy przychodzą do nas te ciepłe głosy, siła, radość i nadzieja, z tamtej strony. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Pismo

Piszesz wzgórzami i obłokami, gdy ocierają się o skały i urwiska. Piszesz ścieżką, wąwozem, łąką i rosą, w której lśni cały poranek. Piszesz suchą słomką na wodzie, odbitymi literami traw, deszczem. Piszesz cieniami i ciszą w dolinie, piszesz i piszesz mocą niepojętą. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Kwitnienie

Zamienialiśmy się w pszczoły, ważki, biedronki, zbieraliśmy nektar, spijaliśmy światło poranka, unosił nas ciepły wiatr. Oddalała się wioska, za wzgórkiem kryły się dachy, stodoły pełne zboża, dyszące obory, rejwach na podwórku. Bezkres pól, podmokłe łąki, krzewina w oddali, rozmazany horyzont; porywał nas świat i błękit czysty, nieskalany, jasny. A nad sadami wzbierały białe chmury kwiecia i zatrzymał się czas, i ponad chwilami trwała chwila spośród wszystkich. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Piórko

Nagła ulewa, wiosenny kaszel, świt zatrzymany, ospały i senny; umilkły ptaki, stanęły obłoki. Na pustej ulicy wysychają głosy, słońce wybiela resztki krwi i cienia, owady uciekły do kryjówek. Kwiat się otwiera i pęka miękka błona, pszczoła syci się ciszą, pyłek migocze pośród trwa. A co zwolniło, zacznie gonić, świat znów zgęstnieje w oku, i płytki oddech uniesie piórko. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Przebłyski i olśnienia

Długo tęskniliśmy za tym miejscem i znów tu jesteśmy. Liście wierzby kołyszą się w słońcu, nieme obłoki gasną. Krzaki nawłoci szarzeją przy ziemi, światło złoci wody. Z trawami powtarzamy dekalog ciszy, wstrzymujemy czas. I znów wracają zachwyt i niepewność, przebłyski i olśnienia. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Interlinie

Światło między wersami traw wypala metafory, odsłania się ziemia. Jakby chciała siebie wymilczeć ciszą, jednym tchnieniem oddać wilgoć. Zostają tylko te nieme interlinie, nagie pauzy, bruzdy, martwe iły, blizny. I niewidzialne w niewidzialnym trwa niewypowiedziane do cna, po kres. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Scriptum

Życie poszło sobie, uciekło, zbiegło; gdzieś tam, dokądś. Płatki unoszą się na wietrze, światło mętnieje w płyciźnie. I to scriptum zamienia się w szmery; tężeją tony, pogłosy. A nadszedł czas, by już zajrzeć tam, do wnętrza tajemnicy. To co jest, zastyga, znika; słowo po liściu, ptaku, po niebie. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Robert Gawłowski, Skreślenia

Pierwsze przymrozki rozmazują zieleń, skreślają słowa, we mgłach znika interpunkcja jesieni. Już ani przecinka, ani kropki; średniki niby sople; zimne cudzysłowy, oszronione wersy. Moja kartka ślepnie od bieli, trzeszczy, nabrzmiewa chłodem, kostnieje na niej litera świata. [Życie wieczne, Gdańsk – Kraków 2022, T.209]

Jerzy Łukasz Kaczmarek, Przebłyski

Dobre wiersze to instrukcje obsługi duszy. Poeta to ktoś, kto świadczy usługi dla ludności. Książki, których nigdy nie przeczytam i tak są we mnie. Siebie czytam jak książkę. Aż do pierwszego słowa. Wielka droga zaczyna się w pokoju. [Aż do pierwszego słowa, Sopot 2022, T.207]

Jerzy Łukasz Kaczmarek, *** To nie ja odchodzę

To nie ja odchodzę. To świat odchodzi ode mnie. Staje się jak główka od szpilki. Miękki jak popiół, do którego nikt nie przytuli głowy. Proroczy październik zimny od słońca. Much suche godziny na kuchennym parapecie. Rozpalone szkiełka dnia połyskujące w brzuchu ciemniejące chmury. [Aż do pierwszego słowa, Sopot 2022, T.207]

Jerzy Łukasz Kaczmarek, Do wirusa

W końcu śmierć nie jest najgorszym wyjściem. Właściwie to wyjście jedyne. Tyś niczym więcej jak kluczem, pasującym do rajskich drzwi. [Aż do pierwszego słowa, Sopot 2022, T.207]

Jerzy Łukasz Kaczmarek, Czesław Kiszczak umiera

Rany. Bandaże we krwi. Czyje? Aniołów? Wrogich sił? Robię znak Krzyża. Nie odchodzę. Ofiary. Moje ofiary. Kaci. Generałowie w środkowej zonie Odessy. Słońce. Pali słońce. Wypala. Kroplę wody na ustach? Resztki sumienia? Brandy na dnie kieliszka? Zatem to wszystko? Umieram? Krzyk staje się szeptem. Staje się Krzyżem, który kreślę na pustej membranie powietrza. Świat jest listopadowy. I listopadowe są liści. Drogi do domu. Wieczory spowite mgłą. Całun zabitego księdza? Niewidzialność? Niewidoczność? Sen? Nie-sen? Za dużo pytań. Ręka bezwładnie opada. Opada kurz. Kończy się bitwa? Ale z kim? Ale kim – jestem? Byłem? Toczą kurz niewidzialne siły. Suchą kulę wkładają do ust. Jest słodka. Odcina powietrze. Gaśnie światło. Jak zawsze- kiedy w kinie zaczyna się film. [Aż do pierwszego słowa, Sopot 2022, T.207]

Jerzy Łukasz Kaczmarek, Co jest ważne?

Co jest ważne? Co jest ważne? A co nie jest ważne? Czy jesteś w stanie zrezygnować z kamieni? Z ciężaru, który przytłacza cię każdego dnia? W imię czego? Czy w imię Światła? Jego złoty płomień przeszywa powietrze i zapada się w ciemność. Czy wystarczy ci odwagi, by pójść za nim? Przemijają dni, suche godziny i podstępne szpilki sekund. Gdzie jest życie? Gdzie? Za którym zakrętem czeka śmierć? Co jest ważne? Ten płomień pędzący po drodze mlecznej, rodząca się wiara, przenikanie przez tutaj i teraz do Tam. Do Wieczności. Co jest ważne? Co jest najważniejsze? [Aż do pierwszego słowa, Sopot 2022, T.207]

Jerzy Łukasz Kaczmarek, Po trzykroć chwalić

Chwalić Stwórcę i Księgę Stworzenia to jedyne, co możesz robić godnie – poeto. Życie chwalić i śmierć, która jest wstępem do życia jeszcze większego. I wierszem dopełniać braki tego świata. Rzeźbić w sylabach, zdaniach, w słowach, które nabiorą blasku i trwać będą aż po ów dzień, gdy po ostatnie pójdziesz Słowo. Z Jego ust. [Aż do pierwszego słowa, Sopot 2022, T.207]

Jerzy Łukasz Kaczmarek, Poeci piszą

Poeci piszą. Wydają debiutancki tomik. Poeci piszą. Wydają kolejne książki. Poeci dostają gorączki. Pocą się. Przyjmują leki. Poeci wydają ostatni tomik. Umierają. Jest pogrzeb. Ich wiersze za nimi nie płaczą. [Aż do pierwszego słowa, Sopot 2022, T.207]

Jerzy Łukasz Kaczmarek, światło słowa

po co wiersz gdy nienawiść na stola jak zepsuty chleb po co wiersz gdy zbliża się cień i ogarnia serce bijące jeszcze może po to właśnie by nagle światło słowa zabłysło między nami [Aż do pierwszego słowa, Sopot 2022, T.207]

Jerzy Łukasz Kaczmarek, Wiersz przedwigilijny

Fryzjer, lody i solarium. Tutaj zaczyna się miasto. Przy tramwajowej pętli. W zaspanych oczach. Obok baru z frytkami i szalonym sznyclem. Ale sznycel pójdzie spać, bo jutro Wigilia. Więc jeszcze karpie w plastikowym basenie. Plusk wody i zgrzyt tramwajów. Pętla. Prawdziwa pętla. Albo brzemię, które dźwigają powracający do podmiejskich domków. Brzemię: dla jednych słodkie, dla innych przeklęte. Na lody jeszcze za wcześnie. Może zatem fryzjer? Może sklep z artykułami pierwszej (bądź ostatniej) potrzeby. Dzwonią w kasie pieniądze jak dzwonki u sań. Dzyń, dzyń, dzyń… Ale to jednak monety,bo śniegu jak na lekarstwo. Uszka, wódka i margaryna – jeśli chcesz znać mój sekret. Wiersz przedwigilijny tkwi na przedmieściu: dziuraw chodniki, szopy, blaszki i błoto. A jednak stąd najlepiej widać gwiazdy. [Aż do pierwszego słowa, Sopot 2022, T.207]

Jerzy Łukasz Kaczmarek, Koniec lata

Łódka przewozi słońce na drugi brzeg. Zrywają się ptaki. Zostanie cisza. Cisza w tobie. Język lata staje się językiem jesieni, ale jeszcze nie mogę go pojąć, dopóki nie rozumiem siebie. W tej czystej ciszy noc gotuje się do walki z gwiazdami, którą zawsze przegrywa. Łódka dobija do brzegu. Wiosła jak lance połyskują na suknie fal. [Aż do pierwszego słowa, Sopot 2022, T.207]

Jerzy Łukasz Kaczmarek, Błyski

Zagarnia cię wiatr. Nie należysz już do świata. Żyjesz w dawnych pieśniach, nawet nie w pamięci. Nadchodzi lato- ale młodość nie powróci. Gaśnie płomień drogi. Są tylko ogniki, światła, białe błyski. Idź! Choćby niczego nie było na horyzoncie. Idź! Mgła marszczy się jak bibuła. Wejdź po niej. W ogniu. W popiele. Prosto do Nieba. [Aż do pierwszego słowa, Sopot 2022, T.207]

Jerzy Łukasz Kaczmarek, Na dnie

Żyjemy na dnie wielkiej cysterny. Wpadają do niej krople deszczu. Serca puchną w objęciach nocy. Zawsze są jakieś cienie. Mgła, co zasnuwa horyzont. Dokładnie wymierzone życie już nie pasuje do ram. Cysterna wypełnia się wodą. Powoli wypływamy na powierzchnię świata, który jest kulą zanurzoną w otchłani kosmicznego oceanu. Serca puchną. Nurkują ryby gwiazd. Ich świecące łuski zapalają wszechświat niegasnącym ogniem. [Aż do pierwszego słowa, Sopot 2022, T.207]

Jerzy Łukasz Kaczmarek, Na drugą stronę

Czytam siebie jak książkę aż do pierwszego słowa. W oczekiwaniu na ostry strzał powietrza, iskrę światła na błękitnym niebie, gdy zbliża się ciemność i pęka cienka struna. Cień ćmy większy od mego cienia. Pod fioletowym niebem płyną w łodziach Charona złotouści bankierzy, a moje życie mija i puste stają się perony. Noc gra znów swoją pieśń na purpurowych strunach światła. Po wąskiej kładce życia powoli przechodzę na drugą stronę. [Aż do pierwszego słowa, Sopot 2022, T.207]

Paulina Subocz-Białek, ***Czym były te pionowe linie brzegu

Czym były te pionowe linie brzegu Wystukiwaniem liter pojedynczych Fraz Cienia cieniem myślałam że słowa słowa słowa? Unosiły się na fali we wgłębieniu wokół kąta ust Żłobiły tunele solne doliny Igrały z tym co było do zrobienia słowem słowem słowem Jeśli do tego czasu wzejdzie słońce nie. Zdążę nic powiedzieć Poczekaj. Stop. A gdyby tak nakręcić to wszystko jeszcze raz> Słone tunele doliny wokół ust unosiły się na fali słowa… Czy tak? Nie wiem czy to po raz pierwszy raz już wyżłobione nie wyżłobi A wokół ust słowa. Słowa słowa. Tak. [Ostatni lot Filomeli, Kraków 2022, T. 208]

Paulina Subocz-Białek, Ta historia dzieje się na nowo

Dobrze więc Wejdź. Ale do końca. Niech się wypełni To, samo Jeśli Brzemienna w skutki decyzja Rozwiąże nasze nieszczęścia W jednym Akcie Tak często o tym myślę. Tylko Tylko tylko tylko Z tylko jestem I opadam w pajęczynę więź Lepiej łatwiej Niż przypuszczałam Opadam. (czy wiesz że ja w tej Chwili jestem Tylko) doskonałe tu Jedyne Teraz [Ostatni lot Filomeli, Kraków 2022, T. 208]

Paulina Subocz-Białek, Pan jest Spotkanie

Dlaczego mnie bijesz? Najprostsze zadajesz pytanie Przyjacielu, po co przyszedłeś? Bóg pytający my sami już nie pytamy o nic [Ostatni lot Filomeli, Kraków 2022, T. 208]

We use cookies to personalise content and ads, to provide social media features and to analyse our traffic. We also share information about your use of our site with our social media, advertising and analytics partners. View more
Cookies settings
Accept
Privacy & Cookie policy
Privacy & Cookies policy
Cookie name Active

Polityka prywatności

Instytut Książki dba o poszanowanie prywatności osób korzystających z jego serwisów w domenie www.topos.com.pl. Dane, które zbieramy, są wykorzystywane wyłącznie do celów statystycznych.

Jakie dane o Tobie zbieramy?

Dane zbierane automatycznie:
Gdy odwiedzasz naszą stronę internetową automatycznie zbierane są dane dotyczące Twojej wizyty, np. Twój adres IP, nazwa domeny, typ przeglądarki, typ systemu operacyjnego, miejscowość, w której mieszkasz, itp.

Dane zbierane, gdy kontaktujesz się z nami:
Gdy kontaktujesz się z nami za pomocą telefonu lub poczty e-mail, przekazujesz nam swoje dane osobowe, np. imię, nazwisko, adres e-mail, itp. Wszystkie dane zbieramy tylko i wyłącznie w celach kontaktowych. Nie przekazujemy ich stronom trzecim i nie przechowujemy dłużej niż to konieczne.

W jaki sposób wykorzystujemy Twoje dane?

W żadnym wypadku nie będziemy sprzedawali danych zebranych o Tobie podmiotom trzecim.
Dane zbierane automatycznie mogą być użyte do analizy zachowania użytkowników na naszej stronie internetowej, zbierania danych demograficznych o naszych użytkownikach lub do personalizacji zawartości naszych stron internetowych. Dane te są zbierane automatycznie.

Dane zbierane w trakcie korespondencji pomiędzy Tobą a naszym serwisem będą wykorzystane wyłącznie w celu odpowiedzi na Twoje zapytanie.

W przypadku kontroli Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych Twoje dane mogą zostać udostępnione pracownikom Biura GIODO zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych.

Wykorzystanie ciasteczek („cookies”)

Nasza strona internetowa wykorzystuje ciasteczka, które służą m.in. identyfikacji Twojej przeglądarki podczas korzystania z naszej witryny, abyśmy wiedzieli, jaką stronę Ci wyświetlić. Ciasteczka pomagają nam dostosować naszą ofertę do odpowiednich odbiorców i sprawdzić skuteczność docierania publikowanych informacji do określonej grupy użytkowników. Ciasteczka nie zawierają żadnych danych osobowych.

Większość używanych przeglądarek, zarówno na komputerach, jak i smartfonach czy innych urządzeniach, domyślnie akceptuje pliki „cookies”. Gdy zechcesz zmienić domyślne ustawienia, możesz to zrobić w przeglądarce. W przypadku problemów z ustawieniem zmian należy skorzystać z opcji „Pomoc” w menu używanej przeglądarki.

Wiele plików „cookies” pozwala na wygodniejsze i efektywniejsze korzystanie z serwisu. Wyłączenie ich może spowodować nieprawidłowe wyświetlanie się treści serwisu w przeglądarce.

Zmiany naszej Polityki prywatności

Zastrzegamy sobie prawo do zmiany niniejszej Polityki prywatności poprzez opublikowanie nowej Polityki prywatności na tej stronie.
W razie pytań dotyczących ochrony prywatności prosimy o kontakt, nasze dane kontaktowe podane są na stronie internetowej.

W zakresie nieuregulowanym niniejszą Polityką prywatności obowiązują przepisy z zakresu ochrony danych osobowych RODO.

Save settings
Cookies settings
Przejdź do treści