PAULINA SUBOCZ-BIAŁEK
Resztki słów, resztki poezji…
Szukam w najnowszych utworach Jana Polkowskiego z tomu Rozmowy z Brechtem i inne wiersze poezji. Odnajduję ją jednak tylko gdzieniegdzie, w pojedynczych frazach, frazach-cieniach („i jesteś gliną z której dzieci / lepią niezgrabą / figurkę śmierci”, Prawo własności; „resztki słów które jeszcze nas / nie zapomniały”, Rozmowy sójki, psy). Ale wtedy przypominam sobie słowa samego autora, który dawno temu stwierdził, że czasem wystarczy, by powstał tylko jeden dobry wiersz, aby móc kogoś nazwać poetą. I właśnie z tą myślą, że wystarczy mi choćby jeden dobry wiersz Polkowskiego, szukam takiego, który pozostawi wokół siebie chwilę ciszy, choćby na moment, i który sprawi, że będziemy czekać, aż to, co wybrzmi z tych charakterystycznie rozczłonkowanych fraz, zmaterializuje się jakoś wokół, w nas samych. Do tego wszak przyzwyczaił nas najbardziej romantyczny ze współczesnych poeta Jan Polkowski. W gdyńskim tomie, dołączonym do czwartego numeru dwumiesięcznika Topos (jako 220 tomik z serii), można oczywiście znaleźć niejeden dobry wiersz i co najważniejsze – skrawki poezji, tak znanej i cenionej a zapisanej w języku „opłukanym z brudu” i będącej swoistą, osobną „prowincją szeleszczącej mowy”, istniejącą na mapie polskiej współczesnej liryki już od kilkudziesięciu lat. Dobrymi przykładami takich wierszy są z pewnością: niemal klasycznie zretoryzowany utwór Zjedz chleb, który sama upiekłaś, wizyjna Pora odlotów czy przejmująca Wiosna.
W najnowszej książce autora Rozmów z Różewiczem widzę także teksty raczej na poły liryczne, choć zapisane wierszem, jak na przykład Nie bądź rozrzutny („Na wszystko można znaleźć czas / wystarczy zaoszczędzić tę jego część / której zawsze brakuje / i bez zwłoki przenieść do niej / niewykorzystane życie / W takim wypadku należy zabrać ze sobą / nieprzeczytane książki”). Są tu też teksty bardziej przypominające wierszowaną publicystykę, albo w ogóle nawiązujące do tego rodzaju literatury, jaką autor tworzył choćby w Pandemii i innych plagach. W Rozmowach… byłyby to dla przykładu. Seksowne kształty historii, Uroda świata czy Kiedyś doczekamy się na wieczność. I to już sam sobie czytelnik oceni, czego szukać w literaturze. Czegokolwiek by jednak nie szukał – Polkowskiego trzeba przeczytać.
Sporo nadziei na powrót poezjowania, jak z lat 70. i 90., zrobił poeta tomem Pochód duchów, wydanym także w Bibliotece Toposu. W nowym zbiorze też można dopatrzeć się oszczędnego, by nie rzec chłodnego w swej tonacji, szeptu lirycznego, do czego przyzwyczaił już swoich odbiorców autor Cienia, a także wizyjności użytej w służbie prawdy emocji, jak choćby w utworze Pora odlotów:
(…)
Ostatnie ptaki młócą skrzydłami puste powietrze
szybują nad Morzem Czerwonym Zatoką Adeńską
mijają krwawe piaski Sudanu spragnione więzienia Erytrei
Niebo jest czyste roztopione w świetle
Śladami ptaków dryfuje Europa
jej puste gniazda i katedry
Ludzie mrowią się blakną boją się swoich snów
Na gorących falach
kołyszą się pióra żurawi czajek wilg
zwały śmieci i bezładne łachmany topielców
(…)
Bardziej jest też w Rozmowach… Polkowski formalnie klasyczny (np. Kochaj mnie po swojemu, Kiedy mnie kochać przestaniesz, Piosenka Panny młodej, Punkty za pochodzenie). Niektóre teksty ze względu na swoją metafizyczno-egzystencjalną wykładnię wpisaną w konstrukcję wierszową (na przykład Siewca, Wiosna, Prawo własności) czy poprzez wprowadzenie szczególnego obrazowania (wiersz Zjedz chleb który upiekłaś) przypominają mi nawet Oddychaj głęboko. Mimo wszystko, z perspektywy całej książki – Rozmowy z Brechtem i inne wiersze to już zupełnie inna historia, choć w jakimś sensie nawiązują utwory pomieszczone w tym zbiorze do Pomieszanych języków, ale tam poezja była wręcz ostentacyjnie dosłowna. W najnowszym tomie widać to bodaj w Bezdomności, Sekretnych kształtach historii czy w wierszu Z archiwów dojrzałej demokracji.
Może jednak w czasach eksperymentu, transgresji, czy jakby zapewne powiedział niejeden bohater wypowiadający się w wierszach autora z Tymowej – w czasie chaosu – takie pisanie wprowadza swoistą równowagę. Poeta jako obserwator i komentator rzeczywistości znajduje odległy i jednocześnie wewnętrzny ogląd (Marzyciele).
Obrazy odrysowywane nie napawają jednak optymizmem, a pozornie zretoryzowane formy skrywają ogromny ładunek uczuciowy i są jakby pisane z dna rozpaczy. Utwory zwłaszcza z części zatytułowanej Życie z wojną mają wygłos katastroficzny. Znane to echa „poezji w narzeczu zagłady”, jak pisał o wcześniejszych wierszach Jana Polkowskiego Marian Stala, ale już raczej nie z pierwszej linii frontu apokalipsy spełnionej lub spełniającej się in statu nascendi, co miało miejsce we wspomnianych Pomieszanych językach (najbliższych Rozmowom z Brechtem…). Powiedziałabym, że to zapis postapokaliptyczny, szczególnie w swym wymiarze duchowym, filozoficznym, czy jeśliby chcieć to przełożyć na tzw. linię wiersza – w wygłosach i tonacji. Dominuje tu rezygnacja, pustka i pesymizm. Bohaterowie nie znajdują nadziei, nie widać jej nawet w ukrytych symbolach, a i co znamienne dla poezjowania autora Elegii z Tymowskich Gór – nie widać jej także ukrytej w oksymoronach czy semantycznych opozycjach. Tam wszak zostawiał poeta zazwyczaj sporo prześwitów. Tym razem nic:
Za jego plecami sterczy drewniany krzyż
wbity w świeży grób matki
Chłopiec patrzy przed siebie
Widzi tylko to czego nie ma
to czego nigdy nie będzie
I siebie w środku
niczego
(Wiosna)
Zatrzymuje mnie ów utwór na dłużej, ponieważ w sposób znany mi z najlepszych lirycznych dokonań Polkowskiego ukazuje kontrast między źródłem a żałobą (tytułowa wiosna zestawiona jest z nieodwracalnością śmierci i rozpadem) i egzystencjalny wymiar straty. Centralna postać utworu „widzi” wszak „tylko to czego nie ma”. Utrata matki, kluczowej figury w życiu dziecka, jest dla niego nie tylko fizycznym, ale także i duchowym ciosem. Śmierć staje się tu wręcz soczewką, a więc i sposobem, w jaki w ogóle człowiek postrzega świat. Bezimienny chłopiec staje się metaforą każdego człowieka. Symboliczny portret uzupełnia oczywiście motyw krzyża, który „sterczy” za plecami. I nie jest to przedstawienie niosące duchową pociechę czy ukojenie. I wreszcie pustka i nihilizm przypisane dziecku. Chłopiec widzi przecież siebie „w środku niczego”. Ale to nie tylko obraz alienacji od świata. To także – jak przystało na afirmatora form opartych na grze przeciwieństw, coincidentia oppositorum – metafora sytuacji, w której człowiek jednocześnie widzi swoje istnienie, jest połączony z samym sobą, jak i z postrzeganym przez siebie światem.
Nikt, nic, niczego… świecą jak neony w Rozmowach z Brechtem… I co z tego pozostanie? Co poruszy, wstrząśnie, zatrzyma? Może da przestrzeń na nowe? Inne? Jakby powiedział jeden z bohaterów powieści Cormaca McCarthy’ego: „Gdy nie zostało już nic innego, upleć ceremoniał z pustki i tchnij w niego życie”.