ADAM GRZYBOWSKI, NA PARNASIE II RZECZPOSPOLITEJ. JAK „ZYCH” I „STACHU” W JEDNYM STALI DOMU

W trzypokojowym mieszkaniu Stefana Żeromskiego na Zamku Królewskim w Warszawie bywała cała międzywojenna elita kulturalna: Zenon Przesmycki, Władysław Reymont, Jan Lorentowicz, Juliusz Osterwa, Stefan Jaracz, Julian Tuwim, Antoni Słonimski, Kazimierz Wierzyński, Jan Lechoń, Adam Strug i inni.
Do tych „innych” nie należał jednak Stanisław Przybyszewski, choć z Żeromskim łączyła go podobna przeszłość i z górą dwudziestoletnia znajomość. Niekiedy bardzo serdeczna. Obaj w młodości angażowali się w działalność socjalistyczną (Przybyszewski w Berlinie, Żeromski w Warszawie), a później uczestniczyli w ruchu Młodej Polski (co przysporzyło nawet Żeromskiemu miana: „duchowy syn Krakowa”), zaś po I wojnie światowej walczyli o rację stanu Rzeczpospolitej na jej północnych rubieżach. Obaj też, odznaczeni najwyższymi orderami państwowymi, zostali zatrudnieni w Kancelarii Cywilnej Prezydenta RP i zamieszkali po sąsiedzku w lokalach zarządzanych przez administrację Zamku Królewskiego w Warszawie. Wspominała Monika Żeromska, że gdy w zimie opadły liście, z okna widać było po prawej stronie taras Pałacu Pod Blachą [w którym mieszkał Przybyszewski – przyp. A. G.].
W Zamku mieścił się również Polski Klub Literacki (Pen Club), którego założycielem i pierwszym prezesem był Żeromski, a członkiem – Przybyszewski.

Pokolenie
Stefan Żeromski ps. Zych urodził się w 1864 roku, „Stach” Przybyszewski cztery lata później. Spory dystans w okresie dojrzewania, wchodzenia w dorosłość, kształtowania się poglądów i wyboru własnej drogi; niewielki jak na epokę, w której przyszło im żyć i tworzyć. Z pewnością wspólna im była wrażliwość społeczna; z podobnymi emocjami (jeśli poziom tego rodzaju uczuć da się porównać i zmierzyć) przyjmowano ich twórczość; z równą energią byli zwalczani i wychwalani, zbierając zwłaszcza od rodaków jednakie dowody sympatii i wrogości.
Przybyszewskiego, nim osobiście poznał Żeromskiego, zafascynowała jego nowela Rozdziobią nas kruki, wrony…. Przeczytał ją w Sztokholmie u mieszkającego tam antykwariusza Henryka Bukowskiego, wiceprezesa Rady Muzeum Narodowego Polskiego w Rapperswilu. Napisał Przybyszewski o książce Żeromskiego, że poznawał to dzieło „w zupełnie chorym napadzie chronicznej już teraz nostalgji w samą wilję Bożego Narodzenia, kiedy to tam w Szwecji ustawiczny zmrok panuje, a lampa prawie nie gaśnie”.
Do spotkania obu pisarzy doszło w Zakopanem. Żeromski przyjechał tam w połowie sierpnia 1899 roku, by ratować zdrowie i dokończyć pisanie Ludzi bezdomnych. Z kolei Przybyszewski, od niespełna roku redaktor krakowskiego Życia, schronił się tam przed kłopotami osobistymi i finansowymi. Efektem ich rozmowy była rekomendacja, którą Żeromski wysłał do wspomnianego już Bukowskiego:

Bawiąc tu zapoznałem się z Przybyszewskim, który był u Szanownego Pana w Sztokholmie. On wzdycha do tego miejsca bibliotekarza w Rapperswilu. W razie gdyby Mielczar chciał porzucić to miejsce, warto pamiętać o Przybyszewskim. Ma on trochę wad: pije, ale nie jest nałogowcem, a za to jest to bardzo wykształcony człowiek i europejska sława, co i Rapperswilowi przyczyniłoby niemało sławy. Mnóstwo ludzi posyłałoby swe pisma dlatego tylko, że tam byłby Przybyszewski. Wszystko to piszę dlatego tylko, że ten człowiek może się zmarnować.

Bukowski wysoko cenił Żeromskiego i w 1892 roku ułatwił mu objęcie posady zastępcy bibliotekarza w Rapperswilu (z dość marnym zresztą wynagrodzeniem 50 franków miesięcznie, póki nie awansował dwa lata później). O nawiązaniu znajomości z Przybyszewskim pisarz poinformował także żonę:

Jest to biedny, nieszczęsny człowiek. Nigdy nikogo w życiu nie widziałem bardziej do siebie podobnego pod względem moralnym. Czasem zdaje mi się, że to ja nim jestem. Spotykam także Tetmajera. To jest zupełny dureń, pozer. Wszystko to, cała ta literatura, nienawidzi się między sobą tak samo, jak w Warszawie. Do mnie zgłaszają się redaktorowie Życia, ale ja sam nie wiem, czy tam co pisać.

W kolejnym liście do żony Żeromski donosił, że jego zabiegi „u Bukowera” nie powiodły się: „…już Teodor Tomasz Jeż [ps. pisarza Zygmunta Miłkowskiego – przyp. A. G.] wpakował na to miejsce Mariana Jasieńczyka (Karczewskiego)”. Dodał przy tym, że Przybyszewski chciał koniecznie tam się dostać i ubolewał, że na nic zdały się nawet starania czynione przez Dagny.
Znając panujące wówczas stosunki w szwajcarskim zamku i spory osób zarządzających muzeum, można dziś stwierdzić, że nie ma tego złego, co by Przybyszewskiemu na dobre nie wyszło.
Ten zaś, wróciwszy do pracy w redakcji Życia, napisał do Żeromskiego:

Drogi Panie! Usilnie upraszam Pan[a], abyś Pan zechciał nam cośkolwiek nadesłać cośkolwiek do tego 1 numeru [Życia – przyp. A. G.]. Pragniemy, aby numer ten jak najświetniej się przedstawił. Tyleśmy już ofiar ponieśli dla pisma, a pismo jedynie dlatego nie prosperuje, bo nie znalazło poparcia ze strony naszych najtęższych artystów literatów i najskuteczniej się je zabijało zarzutem, że całe pismo to ja i jakiś ogon mój. Wierzę, że Pan nam zechce dopomóc i prace swoją u nas drukować. Honorarium płacimy Panu to samo, jakie Pan otrzymuje w pismach warszawskich. Zależy nam niezmiernie na tym, aby Pan jeszcze do tego numeru, a więc najpóźniej do 20-tego t[ego] m[iesiąca] cokolwiek nadesłać zechciał.

Ściskam serdecznie i z najgłębszym szacunkiem dłoń Pańską
S. Przybyszewski.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, w grudniu ponowił starania:

Drogi, Kochany Panie.
Jeżeli raz jeszcze ośmielam się Kochanego Pana nagabywać, to z tych powodów:
Pragniemy wydać na 1-go stycznia numer, w którym pragniemy wykazać, czym by Życie mogło być, gdyby znalazło poparcie już nie z strony publiczności, ale od samych artystów.
Nie szczędziliśmy żadnych ofiar, rozszerzyliśmy pismo – staramy się dawać jak najmniej tłomaczeń, jak najmniej rzeczy, które trącą naśladownictwem, nawet rzeczy, które na pierwszy rzut oka wydają się dziwactwem, jednym słowem pragniemy pokazać, że idziemy wszyscy razem, że nowa generacja literacka istnieje i ma swoją własną i silnie już zarysowaną fizjognomię.
Czy Kochany Pan solidaryzuje się z tym dążeniem? W takim razie nie wątpię, że Pan, na którym mi tak niesłychanie wiele zależy, poprze moje usiłowanie i nadeśle mi do tego numeru cokolwiek bądź chociaż na jedną kolumnę druku. Ale najpóźniej do 24-go tego miesiąca.
Raz jeszcze gorąca, usilna prośba: nadeślij Pan cośkolwiek.
Szczery, serdeczny uścisk dłoni
Stanisław Przybyszewski
15 grudnia 1899

Brak oczekiwanej reakcji Przybyszewski opisywał następująco:

Z jednej strony, a więc tej, do której się przyczepiła nazwa „Młodej Polski”, spotkało się z bezkrytycznym prawie entuzjazmem, chociaż ci artyści, którzy w pewnej mierze stanowili tę „Młodą Polskę”, jak Kazimierz Tetmajer, Reymont, Żeromski, trzymali się na uboczu i przez cały czas trwania Życia pod moją redakcją, ani jednym tworem go nie zasilali – z drugiej zaś rzuciła się na nie prawie cała prasa polska z małymi wyjątkami z wrogą, zaciekłą niemal nienawiścią, zbrojną w niezmiernie skuteczną broń, bo zupełny analfabetyzm w rzeczach Sztuki.

Dystansowanie się tak ważnych postaci Przybyszewski tłumaczył swoją „czarną legendą”, ale też tchórzostwem i brakiem poczucia solidarności zawodowej:

Wszystkiemu na przeszkodzie stał ten straszliwy rozgłos naokoło mego nazwiska i to jego osławienie, które mnie do ostatniej rozpaczy doprowadzało. To jedynie stało się przyczyną, żem niezadługo znalazł się w przykrym osamotnieniu.
Jakżeż można było dziwić się tej istotnej Młodej Polsce, jaką wtedy stanowili Żeromski, Tetmajer, Sieroszewski, Reymont, że nie chcieli figurować przy rydwanie, na jakim spoczywał „rewizor z Petersburga” — Przybyszewski? Paru tylko artystów było na to stać, by uśmiechać się na tę harlekinadę, jaka się wokół mnie odbywała i zrozumieć całą powagę moich zamierzeń: Miriam, Lange, Kasprowicz (…). Jedna rzecz tylko ciężko mnie rozgoryczała: to absolutny brak solidarności moich braci po piórze. Gdy mi policja krakowska jeden numer Życia po drugim konfiskowała, nikt się jednym słowem nie odezwał, a rok przedtem brałem przecież udział w zbiorowym proteście najpoważniejszych pisarzy niemieckich, kiedy cenzura berlińska skonfiskowała jeden poemat Demla.

[…] Więcej w numerze

We use cookies to personalise content and ads, to provide social media features and to analyse our traffic. We also share information about your use of our site with our social media, advertising and analytics partners. View more
Cookies settings
Accept
Privacy & Cookie policy
Privacy & Cookies policy
Cookie name Active

Polityka prywatności

Instytut Książki dba o poszanowanie prywatności osób korzystających z jego serwisów w domenie www.topos.com.pl. Dane, które zbieramy, są wykorzystywane wyłącznie do celów statystycznych.

Jakie dane o Tobie zbieramy?

Dane zbierane automatycznie:
Gdy odwiedzasz naszą stronę internetową automatycznie zbierane są dane dotyczące Twojej wizyty, np. Twój adres IP, nazwa domeny, typ przeglądarki, typ systemu operacyjnego, miejscowość, w której mieszkasz, itp.

Dane zbierane, gdy kontaktujesz się z nami:
Gdy kontaktujesz się z nami za pomocą telefonu lub poczty e-mail, przekazujesz nam swoje dane osobowe, np. imię, nazwisko, adres e-mail, itp. Wszystkie dane zbieramy tylko i wyłącznie w celach kontaktowych. Nie przekazujemy ich stronom trzecim i nie przechowujemy dłużej niż to konieczne.

W jaki sposób wykorzystujemy Twoje dane?

W żadnym wypadku nie będziemy sprzedawali danych zebranych o Tobie podmiotom trzecim.
Dane zbierane automatycznie mogą być użyte do analizy zachowania użytkowników na naszej stronie internetowej, zbierania danych demograficznych o naszych użytkownikach lub do personalizacji zawartości naszych stron internetowych. Dane te są zbierane automatycznie.

Dane zbierane w trakcie korespondencji pomiędzy Tobą a naszym serwisem będą wykorzystane wyłącznie w celu odpowiedzi na Twoje zapytanie.

W przypadku kontroli Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych Twoje dane mogą zostać udostępnione pracownikom Biura GIODO zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych.

Wykorzystanie ciasteczek („cookies”)

Nasza strona internetowa wykorzystuje ciasteczka, które służą m.in. identyfikacji Twojej przeglądarki podczas korzystania z naszej witryny, abyśmy wiedzieli, jaką stronę Ci wyświetlić. Ciasteczka pomagają nam dostosować naszą ofertę do odpowiednich odbiorców i sprawdzić skuteczność docierania publikowanych informacji do określonej grupy użytkowników. Ciasteczka nie zawierają żadnych danych osobowych.

Większość używanych przeglądarek, zarówno na komputerach, jak i smartfonach czy innych urządzeniach, domyślnie akceptuje pliki „cookies”. Gdy zechcesz zmienić domyślne ustawienia, możesz to zrobić w przeglądarce. W przypadku problemów z ustawieniem zmian należy skorzystać z opcji „Pomoc” w menu używanej przeglądarki.

Wiele plików „cookies” pozwala na wygodniejsze i efektywniejsze korzystanie z serwisu. Wyłączenie ich może spowodować nieprawidłowe wyświetlanie się treści serwisu w przeglądarce.

Zmiany naszej Polityki prywatności

Zastrzegamy sobie prawo do zmiany niniejszej Polityki prywatności poprzez opublikowanie nowej Polityki prywatności na tej stronie.
W razie pytań dotyczących ochrony prywatności prosimy o kontakt, nasze dane kontaktowe podane są na stronie internetowej.

W zakresie nieuregulowanym niniejszą Polityką prywatności obowiązują przepisy z zakresu ochrony danych osobowych RODO.

Save settings
Cookies settings
Skip to content