Czerwcowe Nowe Książki publikują zajmującą rozmowę Natalii Charysz z Arturem Grabowskim (1967), poetą, prozaikiem, dramatopisarzem i eseistą, zatytułowaną Postrzegam kryzys jako moment optymistyczny. W serii Biblioteka Toposu opublikowaliśmy dwa tomy krakowskiego poety: Jaśnienie (2011) i Ładne kwiatki (2018).
Niżej fragment rozmowy:
POSTRZEGAM KRYZYS JAKO MOMENT OPTYMISTYCZNY
Z ARTUREM GRABOWSKIM ROZMAWIA NATALIA CHARYSZ
– Debiutowałeś przeszło trzydzieści lat temu w środowisku „brulionu” tomem Z didaskaliów. Część ówczesnych debiutantów przepadła, zmieniła profesję, przestała pisać. Ty natomiast stałeś się twórcą poważanym, wydawanym, dyskutowanym. Wydałeś osiem tomów poetyckich, ukazało się kilkadziesiąt twoich dramatów, esejów i utworów prozatorskich. Czy uważasz, że 1991 rok i debiut w atmosferze formacji „brulionu” był swego rodzaju dobrym strzałem? Czy ta koincydencja miała dla ciebie znaczenie? A może czułeś się częścią tego środowiska ze względu na ideały lub sposoby patrzenia na świat?
– Wydaje mi się, że określenie „środowisko”, jakiego użyłaś, jest trafne w kontekście „brulionu”. „brulion” był oczywiście pismem literackim, ale to była przede wszystkim pewna atmosfera, potem postawa. To dlatego udawało się we wczesnym okresie połączyć bardzo różnych ludzi. Mam wrażenie, że każdy, kto był w kręgu brulionowym, znalazł się tam ze względu na swoje własne potrzeby i ambicje. Ja nie byłem w samym centrum tego wydarzenia i tej działalności brulionowej. Nazwałbym się raczej akolitą, moje związki z tym środowiskiem były bardziej przyjacielskie niż profesjonalne. W pewnym momencie pojawiłem się w redakcji i stopce redakcyjnej, ponieważ Robert Tekieli dawał mi wiersze do czytania i opiniowania. Publikowałem również w „brulionie” swoje utwory, zdarzało się nawet, że ukazywały się one pod pseudonimem. Miałem świadomość, że jest to środowisko, które będzie miało przyszłość, i które w tamtej chwili było najważniejsze, dlatego chciałem być w tym kręgu. Zresztą wydawało mi się po prostu, że dla postawy brulionowej nie ma alternatywy. Komuna cierpiała od dawna na impotencję, nie była ani atrakcyjna, ani straszna. Tzw. „opozycja” stała się na naszych oczach wygodnym snobizmem towarzyskim, a w końcu samozwańczą, coraz bardziej arogancką grupą beneficjentów sytuacji politycznej. A myśmy chcieli – mówię o pokoleniu roczników sześćdziesiątych – kultury, która nie będzie kolejnym przypadkowym zbiegiem okoliczności historycznych, lecz naszym dziełem. Nie było tam żadnej idei, jedynym postulatem była samodzielność. Chodziło o rozszerzenie kręgu inspiracji, bardzo ciasnego w owym czasie. Nawiasem mówiąc, wtedy było to łatwiejsze niż w dzisiejszej kulturze kontrolowanego dyskursu. „brulion” był mi też bliski przez swoją antyelitarność. Do dziś mi została ta niechęć do koterii, do towarzystw, do tego polskiego parcia na przynależność. Ale estetycznie trochę się dystansowałem. Tyle że raczej wewnętrznie, bo jednak nie odżegnywałem się od solidarności pokoleniowej. Chociaż mnie nigdy nie pociągały takie rzeczy, jak na przykład popkultura, nie chciałem być rockmanem. Chciałem być raczej samotnym żeglarzem. I to nawet dosłownie! Pociągał mnie egzotyczny świat, nie lubiłem miasta, chociaż jestem urodzonym mieszczuchem. Miałem taki charakter outsidera, po polsku bym powiedział: jedynaka. Jest we mnie instynkt przekory, podejrzliwości. Ale taki norwidowski, wynikający z troski o prawdę, a nie z drwiny. Pamiętam, że kiedy Robert Tekieli ogłosił „zakon żebraczy”, to Staszek Balbus, mój ówczesny profesor, powiedział: No, ale brat Artur, to jest tam chyba furtianem.
Więcej>> Grabowski-6-2024 – Nowe Książki (noweksiazki.com.pl)