W nocy z 16 na 17 marca br. w Warszawie zmarł Ernest Bryll. Miał 89 lat. Poeta, pisarz, tłumacz i dyplomata (ambasador Rzeczypospolitej w Irlandii w latach 1991–1995), a także autor dramatów, oratoriów, musicali, sztuk telewizyjnych i tekstów piosenek. Autor kilkudziesięciu książek z poezją i prozą.
Na łamach Toposu dwukrotnie publikowaliśmy rozmowy z Bryllem. Ich autorami byli: w 2009 roku Sergiusz Sterna-Wachowiak, Éire i inne wyspy poezji, i w 2013 Martyna Badowicz, Nie chciałem pisać wierszy. Pierwszej z nich towarzyszyła prezentacja nowych wierszy Ernesta Brylla.
A oto dwa dłuższe fragmenty obu rozmów:
O POEZJI METAFIZYCZNEJ
Sergiusz Sterna-Wachowiak: Metafizykę „tego, co rzeczywiste”, bliską poetom Irlandii i Tobie, spotkałeś ostatnio w antologii pięciu Rzeczywiste, wydanej także przez Wydawnictwo „Biblioteka Telgte”. Możemy tam przeczytać wiersze Romana Bąka, Andrzeja Ogrodowczyka, Tadeusza Żukowskiego, Jana Kaspra.
Ernest Bryll: Ale tam są też Twoje wiersze, szczególnie jest piękny Twój wiersz, który mi się podoba. Przeczytaj go, proszę.
– Wiesz, może nie dzisiaj, bo teraz chciałbym Ciebie skłonić do refleksji o metafizyce rzeczywistego. Chcę powiedzieć jedną rzecz. Napisałeś list do nas, do poetów antologii pięciu Rzeczywiste. Do poetów, metafizyków rzeczywistego. W swoim liście ostrzegłeś nas, będąc szczęśliwym po lekturze – jeśli chcesz, powiedz, dlaczego byłeś szczęśliwy, czytając tę antologię – że będziemy osamotnieni. Że to jest nuta czy struna poezji polskiej – ten Mikołaj Sęp-Szarzyński, ten Franciszek Karpiński – szalenie rzadka, i że my nie będziemy czytani.
– Ja bym powiedział dokładniej: to jest poezja rzadko omawiana czy analizowana. Polacy – może nie będę czepiał się literatury tylko – mają jakiś strach przed mistyką. Nam się to od razu kojarzy z jakimiś chudzielcami, którzy się biczują; kto by to chciał, poza fanatykami. Z mistyką jest tak. Zdaje się, święta Teresa z Ávilla, mniszka, bardzo dobra poetka, jechała kiedyś – jeździło się wtedy konno – jakąś drogą i wsiadając na koń, podniosła nogę, żeby założyć strzemię. Nagle odsłoniła się jej bardzo ładna noga, na co pewien szlachcic hiszpański powiedział: ho ho, taka noga u zakonnicy? A Teresa odpowiedziała: a co pan myśli, że Bóg nie ma dobrego gustu?
A co ja wam napisałem. Nasza krytyka literacka rzadko się tymi tematami zajmuje, a mamy ogromne pokłady poezji mistycznej. Zawsze przypominam Polakom, co znacie wszyscy na pamięć, kolędę Bóg się rodzi, jeden z największych wierszy metafizycznych, mistycznych w poezji światowej. Popatrzcie. To jest kolęda niebywale poetycka, bo poezja metafizyczna to nie jest ględzenie kazania za pomocą wiersza. To musi być znajdowanie tego w metaforze i jak popatrzycie na Ewangelie, zobaczycie, jak często Jezus używał metafor. Ale to były metafory, które docierały do najprostszych ludzi. Królestwo Niebieskie podobne jest babie, opowiadał Jezus, która zgubiła pieniążek dla niej bardzo ważny, szukała pod tapczanem, później znalazła, później zwoływała sąsiadki, później była radość. Metaforami są opowieści Jezusa o jakimś weselu, o przesiewaniu kąkolu. Myślę, że tzw. uczeni w piśmie i faryzeusze musieli dostawać rozpaczliwego szału, gdy On mówił, zdawałoby się, o takich zwyczajnych rzeczach, i nagle kazał do Boga mówić: tato. A oni wszyscy mieli takie podejście, żeby lepiej w ogóle nie wymawiać imienia Bożego, bo można je wymówić nadaremno. Trzymali dystans. A Jezus mówił, i to jest cała zasada, że jest bratem naszym, człowiekiem, że przychodzi do tych apostołów, którzy nie mogli uwierzyć, że zmartwychwstał tak w całości, brzuchowo i duchowo. Przychodził z rybą, mówił: tu jest ryba, przygotujcie ucztę. Bo oni chcieli ewentualnie zgodzić się na jakieś ciała astralne, pakowali mu palec, ale nie w żadne ciało astralne, ja tak uważam, tylko po prostu w prawdziwe rany, w prawdziwe ciało. To było niebywale ciekawe, bo to braterstwo, które tworzy zupełnie inny dystans z Największym.
Ale wracając do Karpińskiego, pisze on, zaczynając od oksymoronu, czyli figury – o ile pamiętam – takiej, która jest niemożliwa. Zaczyna od zestawienia rzeczy niemożliwych, ale z tego zestawienia rzeczy niemożliwych tworzy się trzecia możliwość. No i pisze: Bóg się rodzi. My to tak gadamy, ale co to jest: „Bóg się rodzi”? Oksymoron. Jak się może urodzić Bóg, który jest w ogóle wieczny, nieśmiertelny, bez początku i końca? Bóg staje się nagle czasowy. Otóż na tym polega ta głęboka, mistyczna tajemnica, którą ja odczuwam. Karpiński mówi dalej: „Moc truchleje”. Chodzi o to, że siła zaczyna się bać, tak? Mówi: „Ma granice nieskończony”. Jest to niebywała metafora, podobna do metafory z Pisma Świętego: „A Słowo stało się ciałem”. Jakże to tak? Jeżeli potrafi się myśleć oksymoronem, umie się myśleć tym, co jest w zasadzie niemożliwe, a jednak jest – tworzy się trzecią możliwość. I właśnie wtedy się wchodzi w poezję mistyczną.
Tylko, co mają zrobić tacy, którzy uprawiają lekcję doktora Tulpa? Pamiętacie ten obraz, gdzie leży trup, stoją profesorowie, to Rembrandta zdaje się…
– …tak, tak, Lekcja anatomii doktora Tulpa Rembrandta…
– …stoją profesorowie, trup jest siny, pokazują, mówią: to jest ścięgno, które porusza mięsień, a mięsień porusza kość. Wszystko wiemy, poza jedną rzeczą: trup się mimo to nie rusza, wyjaśnienia profesorów nie wystarczają, nic nie mówią o duszy. I na tym polega analiza prawdziwej poezji? Analizuje się, ale wiersz się „nie rusza”; dlatego po prostu jest ta poezja taka trudna. Albo zupełnie inna mistyka, mistyka Leśmianowska. Co można powiedzieć o takim fragmencie wiersza Bolesława Leśmiana Stodoła: „Stodoliła ją pewno ta Majka stodolna, / Do połowy – przydrożna, od połowy – polna”. Nie wiadomo jak, a jednocześnie jakiś czar jest; granica po prostu na włosku idzie. Taki jest wiersz Leśmiana o drwalu, który zakochał się w pile, a piła zakochała się w drwalu i miłość była tak szalona, że piła pocięła drwala na kawałki. A te kawałki skakały, nawet noga skakała i oko biegło. Gdy ja to opowiadam, jest to jakiś horror w ogóle bezsensowny, ale gdy Leśmian to pisze – czyta się jak największą poezję i nie ma poczucia, że coś jest nie tak.
Na tym polega właśnie mistyka sztuki, że to jest powiedziane tak a nie inaczej. Nie tak, że jak się kawałkuje, to najpierw trzeba to zabić, położyć na stół i potem można ewentualnie tłumaczyć. Bo to już nie żyje; no trudno. Poloniści, którym ja też jestem, muszą się uczyć także tego wszystkiego o ścięgnach, ale nie można uważać, że trup jest żyjącym ciałem. I dlatego jest tak trudno z poezją mistyczną; bo jak podejść do niej? Trzeba albo wierzyć w pewne rzeczy, tak jak Leśmian w różnego rodzaju dziwne stwory…
– …Świdrygi, Midrygi…
– …albo przynajmniej mieć uczciwość badacza, który rozumie, że można wierzyć. Bo inaczej nic w ogóle nie ma sensu. Tak, jak to jest z piosenką o miłości, którą ludzie śpiewają i przeżywają niebywałe uniesienia. Zostaje ona jako ważny moment w ich życiu, ale jeżeli się nie wierzy, że to jest piosenka o miłości, i zaczyna się analizować, to to wszystko nie ma sensu. Świat wtedy też nie ma sensu, jeżeli nie ma wiary, że jest po coś, w całym okrucieństwie i w całej radości. W tym, ja wam powiem, co jest w nim brzuchowe i duchowe.
[TOPOS NR 6(109) 2009]
O OJCZYŹNIE, OSTREJ KRYTYCE I ŻYCIU PO ŚMIERCI
Martyna Badowicz: Jakie miejsce w pańskiej twórczości zajmuje Ojczyzna?
Ernest Bryll: Bardzo ważne, z tym, że nie lubię, kiedy o tym mówią jak o problemie, bo problem powstaje wtedy, kiedy ojczyznę nam odbierają, kiedy czujemy, że zabierają nam słowa, pojęcia, wolność. Jestem zdania, że poezji polskiej nie ma bez Polski. Nie chodzi mi tu o wymiar czysto terytorialny, lecz o wymiar bardziej psychiczny. Jaka jest dzisiaj Polska? To jest pytanie. Ona nie jest jagiellońska, nie jest przedwojenna. Ja nie widzę w dzisiejszej myśli istoty tego, czym jesteśmy, co chcemy zrobić w kulturze. Trzeba sobie powiedzieć, czy chce się być patriotą czy też nie. Nie zależy mi na rozwijaniu tępego patriotyzmu, ale z drugiej strony nie pozwolę, by mylono go z nacjonalizmem.
– Czy śledzi Pan recepcję swojej twórczości?
– Śledzę, ale coraz mniej. Dawniej to się przejmowałem, bo zawsze było tak, że jedni mnie nie znosili, a drudzy kochali. Ważne dla mnie jest to, czy ludzie chcą mnie jeszcze słychać.
– Jak odnosi się Pan do bardzo ostrej krytyki Stanisława Barańczaka, który zarzucał Panu m.in. to, że bohaterowie tomiku Zwierzątko tworzą swoistą filozofię życia z własnej słabości, że żyją w zakłamaniu, a że literatura, sama w sobie, jest dla Pana usprawiedliwieniem zniewolenia?
– Bardzo mnie to wtedy zabolało. Uważałem to za niesprawiedliwe, zresztą nie tylko ja. Barańczak słowa „w samym środku gówna” interpretuje tak, że niby ja chcę siedzieć w tym gównie. Ludzie odbierają to natomiast inaczej; odbierają to jako apel: skoro znaleźliśmy się w gównie, to wyjdźmy z niego. Barańczak był zresztą z innego pokolenia, atakował niesłusznie m.in. Staszka Grochowiaka i Tadka Nowaka. Oni próbowali dyskutować. Ja nie mogłem. Bo co ja miałem napisać? Że Barańczak uważa, że akceptuję zniewolenie pisząc o zniewoleniu? Ale przecież każdy z moich czytelników wiedział, że jestem poetą, który pisze o tym, że jesteśmy zniewoleni, że siedzimy w samym środków gówna. Gdybym napisał coś takiego jak chciał Barańczak, to zamknąłbym sobie drogę do bycia w literaturze. A ja chciałem, żeby moje słowa dochodziły do ludzi. Zresztą chodziło też o literacki spór pokoleń, który zazwyczaj był nieczysto rozgrywany, także przez polityków. Zależało im na tym, żeby pokolenie naszczuć na pokolenie. Ze Staszkiem Barańczakiem spotkałem się jeszcze w Dublinie, zgodziliśmy się, że o kant dupy potłuc te wszystkie nasze spory.
– Czy szykuje Pan czytelnikom jakąś poetycką niespodziankę?
– Mam bardzo dużo wierszy. Łatwo jest wydać, ale gorzej z dystrybucją, więc nie spieszę się.
– O co nigdy nie był Pan zapytany, a chciałby być?
– Wie pani, na pewno o to, o co ludzie rzadko pytają: jak wyobrażam sobie życie po śmierci. Bo ja wierzę, że jest, ale nie umiem sobie go wyobrazić. Jest to pewnego rodzaju dziura myślowa całej poezji metafizycznej. Coraz częściej jednak myślę, że będzie to coś zwyczajnego.
[TOPOS, NR 6(133) 2013]
Z WIERSZY ERNESTA BRYLLA PUBLIKOWANYCH W TOPOSIE
Rozmawiam z tymi co są…
Rozmawiam z tymi co są
Ale nas wciąż przekrzykują
Ci, co dawno odeszli, pod ziemią wędrują
Bardzo są głośni
Nieznanie radośni
Stąd
Miejsce za stołem zajmują
Więc nie słyszę co mówią i także nie słyszę
Jak do mnie mówią którzy żyją jeszcze
Zapadamy się w ciszę
Bo Tamci muszą wrzeszczeć
Dzikie z tego żyją gadania a mowa
Nie wiadomo
Do czego gotowa
[TOPOS NR 6 (109) 2009]