Równanie z kilkoma niewiadomymi
W wielkim (…) dodawaniu,
obejmującym tyle cyfr, ja z pewnością nie jestem
cyfrą jedną z wielu. W całość sumy
mnie nie wliczono. I ta mi radość wystarcza.
Konstandinos Kawafis (tłum. Zygmunt Kubiak)
Po pięciu dekadach mój linorytniczy tryb życia wszedł w nieznaną mi wcześniej fazę i przechodzi metamorfozę. W codziennej przestrzeni coś jakby drgnęło. Rytm obecności, związany ze stałym harmonogramem, domaga się nowych rozwiązań. Wbrew przyzwyczajeniom następuje proces rozprzęgający dyscyplinę. Organizm podległy działaniu biologii stopniowo dostosowuje się do nowych realiów. Pojawiły się drobne dylematy, na przykład: co warto zapamiętać, a na czym skupić uwagę? Jakich dokonywać wyborów między rzeczami „małymi” i „wielkimi”, „ważnymi” i „nieważnymi”? A przede wszystkim, które są którymi, jak je sklasyfikować? Codzienna konfrontacja z otoczeniem przynosi dziwne wnioski. Jak utrzymać twórczą symbiozę z rzeczywistością, kiedy kondycja i nawyki ewoluują w nieznanym kierunku? Rozważam różne warianty, zastanawiam się, na jakim jestem etapie. Czy nad wszystkim panuję? Obserwacja szeregu zjawisk wymaga ponownej weryfikacji, bo priorytety zmieniły kontekst. Uporządkować swoje wnętrze oznacza powrót do podstawowego odniesienia i odpowiedzi na pytanie: dlaczego to robię? Czy uprawianie grafiki warsztatowej jest dla mnie wciąż tak samo ważne? Czy potrafię określić w tej sytuacji swoją stałość? Cóż począć, kiedy pojawiają się drobne rozproszenia, a miejsce dawnego zapału wypełnia dystans do świata? Trzeba połączyć porozrzucane wątki w jeden panoramiczny obraz. Zmieniona aktywność destabilizuje akcenty spraw ważnych.
Zrozumiałem, że w tej sytuacji nie muszę się już spieszyć, czas zacząć rozglądać się uważniej i z większą wnikliwością. Zdarzenia wokół postrzegam teraz z większym spokojem, wręcz z nostalgią. Uznałem, iż pora sprawdzić „stan posiadania”, stabilność pamięci i synchronizację z otoczeniem. Problematycznym pozostaje usankcjonowanie realności, w której się odnajdę. A najważniejsze – jaka jest moja aktualna percepcja całości? Rozpiętość między tym, co postrzegam jako relatywne i obiektywne, pozostanie ruchoma. Strategia działania w tej sytuacji wymaga uważnej analizy, by nie ulegać wyłącznie własnym złudzeniom i nie popadać w zbytni indywidualizm.
Uznałem, iż kluczem do rozwiązania tego problemu jest komunikacja. Podstawa to język wzajemnego zrozumienia i uwrażliwienie na innych. W konsekwencji prowadzi to do asymilacji wspólnotowej. Roztropniej w powszednim życiu postrzegać rzeczywistość szerzej, próbując odmieniać swoje jestestwo przez osoby: ja, ty, on, my, wy i oni. Wnikanie we wspólnotową obecność jest długim i trudnym procesem, praktycznie nieskończonym. Jednocześnie owo działanie okazuje się bezcenne, bo odsłania podstawowe przesłania dotyczące życia. Niezwykle pomocna staje się wiedza o symbiozie ze światem. Wygląda to jak równanie z wieloma niewiadomymi, w którym rozwiązanie i wynik nie muszą być najważniejsze, tu raczej chodzi o sam proces „obliczeń” – medytację. Każdy dla każdego jest ważny. Każdy element tego działania jest potrzebny, bo to struktura wielowątkowa, która ma charakter przyczynowo-skutkowy. Wzajemność uzmysławia relacje, dzięki którym czujemy i widzimy przenikliwiej. Analizując siebie, dostrzegamy współzależności z innymi. Praca w poszukiwaniu rozwiązania tego równania może być interesującym ćwiczeniem, zbliżonym do rachunku sumienia. Warto do tego wracać. Przyjmijmy, że to introspekcja, w której przyglądamy się jednocześnie sobie i światu. Podobnie dzieje się w chwilach ekstremalnego zagrożenia, zaglądamy wówczas w czeluści pamięci i widzimy w ułamku chwili przekrój całego życia. Pobudzona emocjonalność w jednym błysku wyobraźni uzmysławia nam, jak bardzo nawzajem zależymy od siebie. Może to działać dydaktycznie i uczyć pokory albo okazać się egotyczną pułapką.
Lekcja metafizyki
(…) porusza się nasz duch życia.
Gottfried Wilhelm Leibnitz
Czas remanentu jest wizją lokalną i konfrontacją przeszłości z teraźniejszością. Z tego pułapu widzi się już inaczej, bo to osobliwe doświadczenie uzmysławia mi, że wciąż trwa proces przeobrażeń. Panta rhei, jakże często powtarzamy te słowa, wszystko płynie, a więc trwa w nieustannym ruchu, pobudzane stałą energią. Przywołanie słów Heraklita z Efezu może brzmi frapująco, ale czy prowadzi ku odkryciom, czy na zadeptane bezdroża? To pytanie wymaga szczególnego namysłu. Dobrze snuć dywagacje, bo inspirują i mobilizują do podejmowania analitycznych dociekań, ale jak przekuć je w twórcze rozwiązanie? Czasami warto zaufać prostocie, która odsłania oczywistości. To fascynujące, bo przecież każdy, kto opiera się na tych dwóch słowach panta rhei, może wydostać się z labiryntu stagnacji. Może znaleźć inspirację i zadawalającą odpowiedź, może też odkryć własne powołanie. Co oznacza w tej sytuacji – obudzić się i przejść z jednej rzeczywistości do drugiej? Jeżeli wszystko pozostaje w ruchu, to znaczy, że gdzieś zmierza i czemuś służy, kierunek jest określony: to, co śmiertelne – materia przemieszcza się ku rozpadowi, to co nieśmiertelne – substancja duchowa, czyli dusza, zmierza ku Życiu. Wraca do wiecznego Tchnienia. Czy w swoich codziennych odczuciach potrafimy docenić ten fenomen ustawicznej wędrówki? Ta oczywistość poraża prostotą i wyzwala z nihilistycznego zagubienia. Powód jest oczywisty, wszystko płynie, bo przeniknięte jest twórczą energią i absolutnie od niej zależy – Creatio continua. Obdarzeni intuicją powinniśmy odczuwać to tak samo jak proces oddychania, który może stać się lekcją metafizyki podczas porannego mycia zębów. Podobnie bohater wiersza ks. Jana Sochonia Na początku świata: „nie trzyma się kurczowo życia, / zgodnie z odwiecznym planem / rodzi się na nowo”.
Dobroczynna niepewność
Do kontemplacji należą nie tylko wrażenia,
ale także pamięć.
Władysław Tatarkiewicz
Lubię obserwować świt, szczególnie moment przesilenia, kiedy światło „przełamuje” ciemność. Ta graniczna chwila, zwłaszcza w okresie letnim, zawsze jest inna, zawsze niezwykle piękna i nigdy się nie powtarza. Trwa tak długo, jak długo uda nam się zagubić w czasie. Czy krótko? Czy długo? – to każdy powinien określić sam. Ideałem byłoby rankiem po takim przeżyciu poczuć hierarchę spraw ważnych. Pojawiająca się z wiekiem świadomość, że wszystko powoli, wręcz niezauważalnie, przeobraża się, jest ważnym doświadczeniem. Może to działać jak pogłębione uczucie towarzyszące doznaniu zapachu sprawiające nieznaną dotąd radość albo delektowanie się ważną chwilą, która w jakiś niepojęty sposób w nas ocalała.
Przeobrażenia związane z wiekiem wymagają akceptacji specyficznych praw, spokoju i wyciszenia. Strefa buforowa to intelektualny dystans. Starzenie się, zmierzające ku leżakowaniu, otwiera całkiem miłą perspektywę – wydłużone chwile refleksji. Porządek dnia zostaje zaburzony – rozwleka się i opóźnia, a dyscyplina wyznaczonych czynności słabnie. Odbieram to łagodnie, nawet z umiarkowanym zadowoleniem. Zmiany przyjmuję ze stoickim spokojem, bo dostrzegam w nich wachlarz nieznanych możliwości. Intensywność przeżywania czasu jest inna. Nie umiem tego określić, czy bardziej eschatologiczna, czy bardziej pragmatyczna? W każdym razie stonowana narracja oglądu rzeczywistości działa kojąco. Przyglądam się temu rozważnie i życzliwie.
W wyobraźni widzę tę sytuację następująco: oto osobliwa scena – piękna pogoda, nade mną słońce i chmury, a ja siedzę przy drodze, spoglądam w niebo, rozdarty między codziennym tempem a beztroskim wypoczynkiem. Obok stoi cały mój intelektualny bagaż, spakowany jest w podróżnej walizce z napisem „pomyślę o tym jutro”. Czuję bezpieczny dystans, nie ma w tym emocjonalnego podtekstu ani ukrytych zobowiązań. Mogłaby to być wspaniała pocztówka z wakacji. Z przyjemnością wysłałbym ją mojemu przyjacielowi poecie, Krzysztofowi Grzechowiakowi, który dobrze zna znaczenie zacytowanych słów.
Realność czy marzenie?
(…) kontemplacja dzieła sztuki – jest stanem umysłu
niepodobnym do naszych chłodnych sądów teoretycznych.
Ernst Cassirer
Stan skupienia w grafice warsztatowej jest potrzebny jak barometr, który pomaga przewidywać pogodę. Bez wytężonej uwagi trudno kreatywnie pracować. Racjonalność w tej dziedzinie twórczości w dużej mierze opiera się na dyscyplinie i rzemieślniczej precyzji. Wyciętej powierzchni nie da się uzupełnić, dlatego nie można się pomylić. Każde cięcie musi być ostateczne.
Co zrobić, kiedy organizm coraz wyraźniej odczuwa zmęczenie? Powoli, prawie niezauważalnie, następują zmiany – pewność ręki bywa tylko o poranku, a motywacja ma już inny wymiar. Witalność słabnie, więc wypada pogodzić się z tym stanem, a nawet go polubić. Tak, i to może być nawet inspirujące. Dlatego wyznaję, że z upływem lat doceniam „spowolnienie” przy wykonywaniu linorytów. Kryje się w tym nie tylko „wymuszona” rozwaga, ale również domieszka przekory, ponieważ można rozpocząć pracę wbrew wypracowanym od wielu lat nawykom. W takiej sytuacji najrozsądniej uznać, iż przerwa na odpoczynek, to nie wynik zmęczenia, ale czas na przemyślenie koncepcji. Proces psychofizycznej rehabilitacji, czyli „zresetowanie”, postrzegam jako dobrodziejstwo, bo w chwili postoju obserwuję siebie i otoczenie inaczej, niż do tego przywykłem. To nowe doświadczenie ma swoje zalety. „Spowolnienie”, czyli złamanie narzuconej sobie dyscypliny, wydaje się pożądane.
Przerywając rytniczą pracę, sprawiam, że zmienia się stan napięcia, wewnętrzne skupienie gwałtownie maleje, przypominając sytuację, jakbym wyskoczył z rozpędzonego pojazdu i usiadł na ławce w parku. W pewnym wieku zaczyna się ten stan szanować, bo czas jest coraz cenniejszy. Absolutna odmiana, przeskok z prądotwórczego rozedrgania w odprężającą statyczność. Cóż za wytchnienie. Nagle wokół roztacza się dobroczynny spokój. Czuję się jak pensjonariusz uzdrowiska i już wiem, co to oddech kuracjusza. Przez moment towarzyszy mi odczucie, że grawitacja nie istnieje. Ten stan to przyjemne doznanie – przenika mnie rozluźniający dreszcz i poczucie swobody i inaczej widzę rzeczywistość. Można się tym delektować – nastaje psychodeliczna sielanka, czas rozkojarzenia. Panorama obserwacji wydaje się nieograniczona. Przestrzeń wokół zadziwia, sprawiając wrażenie nieznanej. Zmęczenie dobrze działa, bo pomaga oderwać się od rutyny doświadczeń, a uwolnione zmysły wędrują nieskrępowane, „prawie” samodzielnie. Taka optyka nie zobowiązuje do żadnych wniosków, staje się niejako wyzwoloną chwilą niosącą ukojenie. Przeżyta ponownie rzeczywistość jest jak świat małego dziecka, niezakłócony pragmatyką, pełen nieoczekiwanych skojarzeń, otwarty i wolny od presji, bez żadnych podstępów. Stan pierwotnej naiwności pomaga widzieć wszystko prościej, bez uprzedzeń. Brak jakiejkolwiek konieczności przywraca coś podstawowego, atawistycznego, ukrywającego się na granicy snu. To ożywcze wytchnienie działa jak most łączący przewidywalne z nieoczekiwanym, i nie chce się stąd wracać.
Dwa bieguny, praca i wypoczynek, określają skalę między obecnością w zobowiązaniu dążącym ku czemuś, a byciem swobodnym, poza pragmatyzmem i presją. Realność czy marzenie? Nie ma sensu opowiadać się po którejś ze stron, bo obie opcje są sobie potrzebne. Uzupełniają się. Skupienie wsparte dyscypliną i rozkojarzenie pełne beztroskich manowców – oto awers i rewers. Są współzależne, okazują się równie ważne, bo dopiero razem konstytuują całe działanie, nadając mu sens. Przenikając się, otwierają niezmierzone bogactwo rozstrzygnięć. Równowaga tworzenia wyłania się dopiero z determinacji tych dwóch skrajności: skupienia i rozkojarzenia. Warto tego doświadczyć, odczuwając błogosławioną niepewność. Bez niej wycinanie linorytu byłoby tylko nudną rutyną. Simone Weil, rozpatrując tajemnicę doli człowieczej, w której otaczające siły natury przewyższają nieskończenie swoim bezwładem istotę ludzką, wskazała, iż „równowagę osiąga się tylko przez działanie, którym człowiek od-twarza własne życie w pracy”.
[…] Więcej w numerze