O tomie Roberta Gawłowskiego pisze Mirosław R. Kaniecki. A oto obszerny fragment recenzji zatytułowanej Cisza nad wodami:
Gdy ujrzałem tytuł Życie wieczne, pomyślałem, że jest w sam raz dla mnie. Sprawdziłem w notce o autorze, rocznik 1957, mój rocznik. Przypomniałem sobie słowa psalmisty: „Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt / lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt; / a większość z nich to trud i marność: / bo szybko mijają, my zaś odlatujemy.” (Ps. 90). W wieku sześćdziesięciu pięciu lat mamy prawo myśleć: „A gdy mnie już nie będzie, // będę” (Mitologie, s. 104). Siódmy krzyżyk nam dany to Epoka jesienna: „czujesz, jak bardzo życie chce rozkwitać / w duktach śmierci.” (s. 99). Precyzyjnie ujął to ks. Michał Heller w kazaniu: „Takie są prawa biologii. Każdy żywy organizm, po spełnieniu swego zadania musi odejść i zostawić miejsce innym organizmom. Śmierć jest naturalnym wypełnieniem życia. Prawdopodobnie życie w takiej formie, w jakiej jest naszym udziałem, nie mogłoby istnieć bez śmierci.” Przypomniałem sobie temat miesięcznika Znak: Czy będziemy żyć wiecznie? Odnalazłem go na półkach, ale była w nim mowa o długowieczności, a nie o stanie „ostatecznego szczęścia człowieka w zjednoczeniu z Bogiem”, jak czytamy w Słowniku teologicznym.
Na początku lektury, jak w młodości, skakałem w tomiku Roberta Gawłowskiego z wiersza na wiersz: Równowaga („Szukać w spokoju i trwać w spokoju. / Zatopić się w ciszy.”, s. 41); Zieloność („Tak, kochałem światło Vermeera / i podniosłe fugi Bacha. // Smucił mnie Schubert, odrobinę / spokoju dawał van Gogh.”, s. 83); Późna miłość („Ciszą wtula się w nas ta późna miłość / i w niej wciąż na coś czekamy.”, s. 92); Pitagoras („Powtarzał, że nie ma większej mądrości niż las / i nie ma cudu większego niż harmonia, / z którą szepce wiatr.”, s. 74); Okruchy, drobiny, błyski („Iść, wciąż iść, zbierać okruchy, / drobiny, błyski.”, s. 60). Aż trafiłem na Odę przejrzystą: „Wody, moje ukochane wody, jakże was / zatrzymać i wysłowić, gdy płyniecie / i płyniecie; marszczy się skóra toni, / faluje niebo odbite i mkną, i mkną / białe obłoki.” (s. 35). I popłynąłem. Życie tworzy się, toczy nad wodami. W jednym wierszu: „Łąki, mokradła, mętne wody, światło odbite / w ciemnej toni, / wyrwane pnie i wiatrołomy, / wiklina, trzciny płowe, uśpione trawy; // gdy dzień dogasa wszystkie ptaki mego serca / odrywają się naraz” (Elegia na przedwiośnie, s. 16). Mógł poeta napisać: „zostałem wróblem; / skaczę na gałąź z gałęzi, wyrywam się / krzewom.” (Zew, s. 50). Nie wiemy, jak jesteśmy spokrewnieni z drzewami, z ptakami, z trzcinami przy brzegu jeziora. Może w genealogii powinniśmy cofnąć się do palców Boga? Dla kogoś, kto całe życie: dzieciństwo, młodość, dojrzałość przeżył na pojezierzu, a i starość upływa mu w tym krajobrazie, wiersze Gawłowskiego są jak łyk dobrej wody. Muszę przytoczyć Henosis w całości:
Całym sobą zanurzałem się w sobie,
w głębi nieba odbitej na wodzie.
Jakby nie było toni i śmierci,
a tylko światło naszej gwiazdy.
Byłem traszką u brzegu, witką zgiętą,
płynącym obłokiem, ciszą ciszy.
Wnikałem w ciało zaskrońca,
która wraz ze mną była jednym.
Nieoddzielony od traw, ani od cienia,
czułem moc wieczną i pierwszą.
I nie pytałem, czym jest liść w liściu,
pszczoła w pszczole, róża w róży.
[s. 43]