Wszystko jest możliwe.
Niemożliwe wymaga po prostu więcej czasu.
1.
Zawsze jesteśmy wobec. Nawet w największej samotności. W ciemni bólu i rozpaczy. Nawet wobec Pustki wielkiej i wciąż rosnącej. Moje pisanie nie jest niczym więcej jak nieudolną próbą podglądnięcia tego, WOBEC czego jesteśmy.
Nagły wrześniowy deszcz nakreślił dalszy bieg wypadków: idzie jesień. Jeszcze ciepło, ostatnie podmuchy lata lekko unoszą się nad trawą. Kosiarki nie przestają jej ranić. Czas upałów bezpowrotnie minął.
Świadomość poddawana jest coraz subtelniejszym naciskom w stronę przyjęcia „prawa natury” jako równoważnego wobec ludzkiego. Ekologizm kwitnie. Nie powinno nas to dziwić, skoro człowieczeństwo zdaje się być w zaniku. Kurczenie się człowieka to syndrom nadejścia Świata dla samego siebie, Świata ubóstwionego, domagającego się adoracji równej Bogu, którego uśmiercono w imię większej przestrzeni dla rozwoju człowieka. Proces uwalniania Świata od człowieka w imię (o paradoksie!) tego ostatniego jest procesem „humanizacji” Świata. Wszystko, co nieczłowiecze, jest ważniejsze od ludzkiego. Ba, jest przywróceniem właściwej hierarchii, w której Świat wreszcie ma zostać DOSTRZEŻONY jako najważniejszy „podmiot” rzeczywistości, jako suweren. W takiej wizji świata człowiek, jako szkodnik i uzurpator, ekologiczny gwałciciel, właściwie jest zbędny.
2.
Jesteśmy wciąż Wobec. Najpierw wobec Życia, a potem wobec Śmierci. Między tymi dwoma krańcami przepływa Czas jak wieloryb. Uświadomienie sobie kresu to jeden z najbardziej dramatycznych momentów w indywidualnej Historii każdego człowieka. Śmierć jest, i jest nieunikniona. To pewnik. Tylko „przełamanie” Śmierci, jej definitywne unieważnienie, może ocalić człowieka. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę św. Paweł, kiedy w odpowiedzi na wątpliwości pojawiające się w korynckiej gminie pierwszych chrześcijan wyraźnie określił ontyczny horyzont Nowej Drogi. „Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, (…) to próżna jest nasza wiara” (1 Kor 15, 14-15). To w kapitalny sposób postawiona kwestia! Bez owijania w bawełnę, konkretnie, po męsku. Albo zmartwychwstał, albo nie. Dlatego nie ma sensu chrześcijaństwo bez PRAWDY O ZMARTWYCHWSTANIU. Ba, jest intelektualnym nieporozumieniem. Dzisiaj kwestia ta wydaje się być marginalna. W przestrzeni medialno-społecznej zajmujemy się Kościołem (a jeszcze częściej obyczajowymi skandalami mającymi w nim miejsce) przede wszystkim jako potężną i wpływową organizacją rozgrywającą swoją partię na szachownicy świata. A przecież zupełnie nie o to chodzi. O co więc chodzi? Tylko o jedno: albo Jezus zmartwychwstał 5 kwietnia 33 roku (albo 9 kwietnia 30 r.), albo nie zmartwychwstał i jak każdy inny rozpadł się w proch w grocie grobu Józefa z Arymatei, członka Sanhedrynu, pośród niskich drzewek oliwnych i figowców w ostrych błyskach jerozolimskiego słońca. To jest alternatywa fundamentalna dla dziejów ludzkości. Negatywna odpowiedź na wyżej postawione pytanie skutkuje konstatacją, iż nauczanie Rabbiego z Nazaretu było niczym więcej jak jedną z wielu mitologicznych opowieści. Oczywiście o tym wszystkim doskonale wiemy. Jednak ilu z nas szczerze zadało sobie to Pawłowe pytanie? Ilu stać było na intelektualne i egzystencjalne zmierzenie się z jego wagą? W tym pytaniu nie ma ani krzty banału. Ono rzeczywiście podnosi do najwyższej rangi kwestię pośmiertnej formy życia, naszego życia! I bynajmniej nie jest to pytanie tylko do maluczkich, to pytanie skierowane do wszystkich. Jednak, o czym często zapominamy, centralną myślą o Zmartwychwstaniu jest jego NIEUCHRONNOŚĆ. Każdy człowiek zmartwychwstanie. Konsekwencje tego faktu są potężne. Nasze życie nie kończy się. Inaczej mówiąc: nie jest tak, że możemy żyć w empirycznej rzeczywistości bez konsekwencji. Nie jest tak, że nasze moralne wybory nie mają żadnego znaczenia, skoro, jak wielu sądzi, NIEBO jest dla wierzących, a dla niewierzących „nie ma nic” – rozpływają się w sokach czasu na zawsze. Przeciwnie! To właśnie od naszych indywidualnych wyborów zależeć będzie jakość NIEŚMIERTELNOŚCI. Albo będzie to nieśmiertelność Zbawionych, albo nieśmiertelność Potępionych. Nie istnieje „nieśmiertelność” nieistniejących. Tutaj trzeciej drogi nie ma.
3.
Idzie Rewolucja. A właściwie już trwa. Jeszcze w pełni nie objawiło się jej niszczące oblicze, ale to kwestia czasu. Jest to Rewolucja TOTALNA, której celem jest całkowita zmiana paradygmatu kulturowego. Wszyscy mają być TACY SAMI. Skrojeni wedle jednego, powszechnego wzorca cywilizacyjnego. Nadchodząca Rewolucja, podobnie jak ta francuska z końca XVIII wieku i bolszewicka z 1917 roku, obiecuje wyzwolenie ludzkości ze „starego”, którego czas definitywnie się zakończył. „Nowe” będzie inne i lepsze. Należy jeszcze tylko zniszczyć potrzebę religii, która jest jak gorset krępujący swobodę ruchu. W 1962 roku Józef Mackiewicz własnym sumptem publikuje książkę Zwycięstwo prowokacji. Jest to studium o komunizmie jako najbardziej nieludzkim systemie zniewolenia w historii. Znajdziemy tam intrygujący fragment:
O komunizmie napisano tysiące książek. Chciałbym tu wskazać na fenomen, moim zdaniem, najbardziej charakterystyczny. Jest nim odebranie ludzkim słowom ich pierwotnego znaczenia. Fenomen ten występuje pod rozmaitą postacią. Czasem chodzi tylko o zamącenie znaczenia słowa, czasem o nadanie mu wręcz odwrotnego sensu. To zdegradowanie mowy ludzkiej, a tym samym głównego instrumentu kultury ludzkiej, do rzeczy bez wartości, występuje w epoce po XX, a zwłaszcza po XXII, zjeździe partii i „destalinizacji”, w sposób może jeszcze bardziej rażący niż w okresie Lenina-Stalina. Nigdy bowiem z taką wyrazistością nie stwierdzono dotychczas z trybuny partyjnej, że miliardy słów, wygłaszane w przeciągu dziesiątków lat w najwyższych areopagach politycznych, w literaturze, w teatrach, w szkołach, na wiecach etc. nie tylko nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości, ale zwalniają od odpowiedzialności wskutek masowego charakteru.
Po sześćdziesięciu latach słowa Autora Kontry nic nie straciły ze swego blasku. Kultura bez mowy i kultura bez Prawdy. Kultura wydana na pastę kłamstwa. To zawsze przynosi każda Rewolucja, której celem jest zniewolenie człowieka w imię wolności. Dlatego słusznie możemy stwierdzić, iż komunizm jest demonizmem i to demonizmem w czystej postaci. W istocie bowiem d e m o n i z m jest niczym innym jak i n f e k c j ą (globalnym wirusem!) k ł a m s t w a w najważniejszych dla kondycji ludzkiej kwestiach. Demonizm jest „skryty”, nigdy nie ujawnia swojej twarzy bestii, przedwiecznego Smoka, którego jedynym celem jest całkowite zniszczenie człowieka. Demonizm zawsze jest ubrany, jest czymś innym i jako coś innego występuje. Posiada nieprawdopodobną zdolność mimikry. W epoce p o s t p a n d e m i c z n e j słowa stają się potężnym narzędziem manipulacji, zniewalania umysłów i krępowania wyobraźni. Słowa tylko podobne do prawdy, lecz zawsze jej przeciwne. Słowa transmitujące lęk i wzywające do ślepego posłuszeństwa władzy.
[Dalszy ciąg w numerze.]