wstęp do poematu romantycznego
Obrazy,
Zachwycające te obrazy, nawet
Wtedy, gdy byłem daleko stąd, nigdy
Nie były dla mnie tym, czym są dla oczu
Nie umiejących patrzeć. Jakże często
W pustych pokojach i w łoskocie miasta
One mi niosły w godzinach znużenia
Uczucia błogie, we krwi doświadczane
I w głębi serca i przenikające
Swym dobroczynnym spokojem do czystej
Sfery umysły
William Wordsworth
Nie traktowałem poezji jako lingwistycznej gry
Nie było to możliwe
Wordsworth i Coleridge byli mi mistrzami
W poszukiwaniu czystej sfery umysłu
Oraz idei które tworzą ten umysł i przyrodę
Szukałem owej sfery
Gdzie słowa i rzeczy są w miłosnym związku
Szukałem w krainie jezior tak jak oni
Dwa wieki później
Mając swoją krainę jeszcze nie zniszczoną
Przez cywilizację I równie piękną
Wsłuchując się w śpiew bzów i żonkili
I odgłos wiosennej burzy z błyskawicami
Kraina jezior konkretna jak przestrzeń
Podzielona horyzontem dół oraz góra
I miasto z kościołem z rzymskiego baroku
Który chronił mnie przed miłością bezkresu
To było dawni ale pozostało w pamięci jako czułość widzenia
Teraz do niej wracam gdy wieczna miłość swą siłą
Przywraca to co przeminęło
I łączy się z obrazami gdy chłopcem będąc
Wymykałem się w nocy samotnie do kwitnących sadów
By upajać oczy bielą kwiatów i światłem księżyca
I nad rzeką która niosła wielki a niejasny lęk
Czy wówczas już wiedziałem że ona i noc była obrazem
Tego czym jestem?
Lecz odtąd już czułem że nic poezja nie znaczy bez miłości
Fraza gdy jej nie ma jakby pęknięta bez echa
Zestrój słów które nie wyrywają się do lotu
Na spotkanie rzeczy
I dykcja przyszła nie szukałem jej w sobie
Dykcja z rytmem który odbijał pulsowanie świata
A ja nieufny bo nieufność chroni przed żywiołem kiczu
Który łatwo się zagnieżdża w wymowie zbyt szczerej
Co znaczy kłamliwej………………………………………………..
…………………………………………………………………………….
[Żywioły, Sopot 2020, T. 186]