Owadzi taniec badaczy nad romantycznym „światem owadzim” – który zaowocował kapitalnymi rozprawami Wacława Kubackiego o pszczołach w Irydionie (a i to zagadnienie miało już swoich badaczy), Adama Ważyka, Jana Kotta czy – przede wszystkim – Zofii Stefanowskiej o kołatkach i innych robaczkach z „cudownych kantorków” w Dziadach. Części IV, Marka Bieńczyka i Doroty Siwickiej o różnych „tajemnicach zwierząt”, w końcu: programowym „małym”, czyli oglądanym od strony stworzeń najdrobniejszych, Mickiewiczem Aleksandra Nawareckiego – mrówki Krasińskiego ominął. Objął za to „mróweczki” Słowackiego – eleganckim tekstem Lucyny Nawareckiej – potraktowane jako wygodny pryzmat ewolucji światopoglądu: od dumnej konfrontacji, która nie dostrzega tego, co małe i przyziemne, przez pogardę wyzierającą spod wielowarstwowych ironicznych strategii, po niezwykłą nobilitację mrówki w systemie genezyjskim, gdzie „uzyskują miarę wieczności”, a duch globowy określa swoją pracę jako „mrówki robotę”.
Nawarecki wyraził się kiedyś o wspomnianym tekście Kubackiego, że rządzi nim ekonomia przyczynku: wiele wysiłku w roztaczaniu pawiego ogona erudycji, przy mizernym wkładzie w rozumienie tekstu. Much Ado About Nothing. Przyznam, bo i nie ma się, czego obawiać, że uważam przeciwnie: szalone plenienie kontekstów z wszystkich literatur świata, enumeracje obco brzmiących cytatów i tytułów, wielostronicowe przytoczenia pierwszy raz przyswajane polszczyźnie, cała ta literaturoznawcza, pracująca na jałowym biegu, logorea – fascynują mnie. Henryk Markiewicz, który czytał wszystko, w jednej z ostrych krytyk, pisanych w ostatnich latach życia, zauważał, że czyta książki z poczuciem „zaległości lekturowych”, więc oczekuje pisania „zwięźle i jasno”. Więc na wstępie deklaruję: obcy mi jest imperatyw zwięzłości, zwartości i lęk przed przyczynkiem.
Dużo więcej nauczyłem się z wypisów Hermanna Mellville’a o wielorybach niż Białej plamy Ryszarda Krynickiego.
[Dalszy ciąg w numerze.]