Tej poezji nie można czytać tylko poetycko, to znaczy – wyłącznie w perspektywie języka poetyckiego, ponieważ jej przekazem najistotniejszym jest metafizyka w swym najbardziej źródłowym sensie, czyli jako refleksja o najogólniejszych prawidłach samego bytu. A dla Andrzeja Saja – autora tomiku Stare zwyczaje. Młode nawyki – jest nią skupiony namysł nad czasem, przemijaniem, życiem i śmiercią. Jako poeta sięgnąć może głębiej i dalej niż filozof – i zdaje się też, że o tym wie. Świadectwem tego jest ten tomik.
W literaturze znany jest topos „starego poety”, eksploatował go m.in. Różewicz. A także po części Zbigniew Herbert. Co on oznacza? Otóż przede wszystkim to, że „stary poeta” wie się więcej, aczkolwiek wiedza ta nie należy bynajmniej do najszczęśliwszych i szczególnie oczekiwanych. A zatem nie wynosi jej posiadacza ponad innych, lecz – na odwrót – uczy pokory i cierpliwości. Z drugiej strony, przypisywanie starcom wyłącznie szlachetnych cech jest uproszczeniem, ponieważ – jak to zwykle bywa ze stereotypami – z ograniczonej ilości zdarzeń próbują zbudować prawo ogólne. Takiego zaś wynikania po prostu nie ma, jeśli więc się na nie zgadzamy, to tylko dlatego, że godzimy się na swoistą licentia poetica, która – nie wiedzieć czemu – większą mądrość przypisuje siwym głowom niż prężnym muskułom, skrytym za młodą i połyskującą słońcem skórą.
Ale odrzućmy na chwilę te ogólne konstatacje i pochylmy się uważniej nad przekazem, który kieruje do nas autor. Jego istota da się wyrazić dosłownie jednym zdaniem: skoro egzystencja zawsze poprzedza esencję, czyli najpierw żyjemy, a potem pytamy o sens tego życia, to aby samo to pytanie miało sens, powinno być postawione po dokonaniu żywota. To z kolei jest niewykonalne, a zatem ani pytanie nie ma sensu, ani też nie można takich pytań życiu zadawać. Oto pole dla pracy poety, bo filozof załamuje ręce.
[Dalszy ciąg w numerze.]