KOROWÓD II
(1971)
W pewnym momencie poeta zawiesza głos, pragnąc podzielić się czymś, co zdradził już kiedyś tylko pewnej pani, a teraz może powiedzieć akurat mnie: piosenka Korowód to współczesny dance macabre. Na pytanie, czy kompozytor Pawluśkiewicz nie miał żalu do autora drugiej wersji tej piosenki, Marka Grechuty, o to, że ten stworzył na bazie tego samego tekstu zupełnie inną kompozycję, zaprzecza ruchem głowy. Wspomina swój przyjazd do Opola na Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej, na którym piosenka zostaje uhonorowana nagrodą ministerialną: jej takty słyszy bardzo szybko, już idąc z dworca kolejowego, ponieważ kompozycja – typowana do wysokiego wyróżnienia – musi być rzetelnie przygotowana przez zespół Anawa do prezentacji podczas gali finałowej; próby trwają więc w ciągu dnia; muzyka niesie się po mieście; jedna jaskółka zda się czynić wiosnę (było naonczas tradycją, iż piosenka ćwiczona w dniu oficjalnego ogłoszenia listy laureatów ostatecznie nie mogła się na niej nie znaleźć). Później w Łagowie na czarno-białym celuloidzie powstaje film poetycki, na którym grupa muzyczna wraz ze swoim wokalistą podąża polnymi drogami w swoistym pochodzie – dźwigając „trumnę” (w tej roli: wiolonczela). Podoba mi się ta konwencja. W pełni poddaję się aurze wytworzonej przez transową muzykę, tak jakbym uczestniczył w seansie hipnotycznym. Pomimo że nie rozumiem do końca jej przesłania. Własnym zachwytem dzielę się – podczas rozmowy telefonicznej w jedną z wigilii – z autorem tekstu.
Jest mu miło. Dziękuje.
*
Korowód II
Jak to się dzieje, że ktoś jeszcze raz sięga po tekst, który przed chwilą nagrał, żeby zrobić z niego coś całkiem innego i zaskakującego?
Jak to jest, że czasem artysta potrzebuje tak zwanego zwrotu przez sztag (w nomenklaturze żeglarskiej: zmiany kursu), żeby jeszcze raz powiedzieć to samo, lecz jednak inaczej?
Jedno jest pewne: w przypadku drugiej wersji Korowodu nowemu kompozytorowi nie wolno poprzestać tylko na jednej jego zwrotce, lecz nowymi nutami powinien opatrzyć całość (wszystkie cztery części tekstu).
I tak się właśnie dzieje, kiedy po tekst sięga krakowski artysta Marek Grechuta – wokalista grupy Anawa, tej samej, w której funkcję głównego kompozytora pełni wspomniany Jan Kanty Pawluśkiewicz.
Oto nowy fragment tego utworu:
Zapatrzeni w tańcu,
zapatrzeni w siebie,
zapatrzeni w słońce,
zapatrzeni w niebo,
wciąż niepewni siebie,
siebie niewiadomi,
pytać wciąż będziemy,
pytać po kryjomu…
W końcu mamy pewność: chodzi o taniec. To „w tańcu” wydają się podążać uczestnicy nietypowego przemarszu – bohaterowie tej piosenki (ludzie), z którymi potencjalnie mogą i prawdopodobnie powinni utożsamiać się także czytelnicy lub skupieni słuchacze (jako reprezentanci tego samego rodzaju ludzkiego). Na tym polega chyba ukryty mechanizm owego tajemniczego współczesnego dance macabre, choć w tekście ani razu nie pada sformułowanie „taniec śmierci” – choć autor na temat swojego zamysłu nie chce puścić najmniejszej pary z ust. Utwór jako nowoczesny moralitet zwraca bowiem uwagę na potrzebę ciszy, autorefleksji i kontemplacji własnej kondycji egzystencjalnej. Dotyczy to każdego człowieka. Zwłaszcza wówczas, gdy tak naprawdę my, ludzie, jesteśmy „wciąż niepewni siebie” (ponieważ nasza buta i pycha i tak na dłuższą metę nie pozwolą nam cieszyć się spokojem człowieka pewnego swojej przyszłości) i „siebie niewiadomi” (nie znamy siebie do końca, bowiem najczęściej uciekamy od siebie, nie pozwalając dojść do głosu naszemu najgłębszemu ja; idąc tym tropem: nie próbujemy dochodzić prawdy, skąd przychodzimy i dokąd idziemy, nie mówiąc o prostym pytaniu o sens – po co to wszystko?). Dotąd jednak godziliśmy się i wciąż godzimy na role niemych manekinów na balu lub głupkowatych członków chocholego tańca. „Zapatrzonych w siebie”. Kręcących się wokół własnej osi, a więc skupionych na sobie, na własnym egoizmie i dążących do osiągnięcia doczesnego dobrostanu. Bezmyślnie wypatrujących jakichkolwiek znaków na „słońcu” lub „niebie”. Poprzestających na zadawanych pod osłoną tej lub innej nocy – „po kryjomu” – pytaniach…
Czy z tego tekstu na pewno to wynika?
Chyba tak.
Chyba, bo nigdy do końca nie jesteśmy w stanie dotrzeć do pierwotnego zamysłu, zrodzonego w głowie autora – o ile on sam nie uchyli rąbka tajemnicy i o nim nie opowie. Wszak wiele interpretacji o charakterze filologicznym lub muzykologicznym, które roszczą sobie prawo do nieomylności, w rzeczywistości rozmija się z prawdą lub prezentuje tylko jej skromny wycinek, zniechęcając przy tym odbiorcę swoim nadętym tonem.
[Dalszy ciąg w numerze.]