Przemysław Dakowicz: Musimy tym, którzy kiedyś będą czytać tę naszą rozmowę, powiedzieć prawdę. Rozmawiamy „zdalnie”, wysyłamy do siebie listy elektroniczne. Staramy się z nich uczynić dynamiczny dialog – siedzimy jednak w dwóch miejscach, albo nawet w czterech (pan pisze z Czech, z Pragi albo z domu letniskowego w Semínie niedaleko Pardubic, ja piszę z Polski, z Łodzi, zazwyczaj z domu, czasem z mojego pokoiku w opustoszałym budynku Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Łódzkiego). Chętnie rozmawialibyśmy jakoś inaczej, ale wciąż trwa „epoka pandemiczna”. Zamierzałem napisać, że wczoraj padł w Czechach rekord zakażeń, teraz czytam jednak, że dzisiejsza liczba jest jeszcze większa: 17668 nowych chorych, dzienna liczba zgonów z powodu koronawirusa – 185. W Polsce dzisiejsza liczba zakażonych jest o pięć tysięcy niższa, obawiam się jednak, że większość chorujących Polaków nie chce się testować, że w rzeczywistości zakażonych jest wielu więcej. Przed sześcioma dniami Koncert Noworoczny Filharmoników Wiedeńskich odbył się bez widzów, w całkiem pustej Złotej Sali Wiener Musikverein. Niemal cały świat jest zamknięty – jedynie w Stanach Zjednoczonych właśnie dziś w nocy tłum zwolenników nieszczęsnego Donalda Trumpa wtargnął na Kapitol. Amerykański prezydent, choćby nawet chciał (oczywiście, nie chce), dziś nie dotarłby – jak niegdyś Bill Clinton – do praskiej gospody U Zlatého tygra. W Czechach od dłuższego czasu nie działają teatry, kina, filharmonie, muzea, biblioteki, centra handlowe i gospody. Kto nie musi iść do pracy, siedzi w domu. Jak się żyje w Pradze w takich okolicznościach?
Tomáš Mazal: Żyje się nadal, ponieważ żyć trzeba – choć owo ograniczenie naszych codziennych rytuałów daje się we znaki. Ledwo mogę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby taka pandemia wybuchła przed czterdziestoma laty lub wcześniej. W epoce, kiedy nie było cyfrowych technologii, internetu, komputerów, mobilnych telefonów, rozmaitych aplikacji… Jak byśmy się komunikowali, jak żyli? Teraz mamy wszystko na wyciągnięcie ręki, online, bezpośrednio transmitowane – lecz informacyjna autostrada jest zapchana wiadomościami często sobie przeczącymi, jesteśmy przez „kogoś” manipulowani, ostrzega się nas przed „czymś” niewidzialnym, przed wyimaginowanym nieprzyjacielem. Wszystkie te home office’y, nauczania zdalne, zakazy wychodzenia i tak dalej – odrywają nas od siebie nawzajem, od naturalnych wzajemnych relacji międzyludzkich, odsyłają w samotność „domowych biur”, zamykają w mieszkaniach, prowadzą do pewnego rodzaju nowoczesnej alienacji. Ubywa naturalnej bezpośredniej komunikacji, kontaktu w cztery oczy, dotyku, wdechu i wydechu. Jest to, oczywiście, zjawisko globalne, które pandemia jedynie przyśpiesza i pogłębia, zjawisko, które dotyczy wszystkich krajów.
Wie pan, co wydaje mi się największym paradoksem? Z pewnością również w Łodzi da się to zauważyć. Chodzimy po ulicach z maseczkami na twarzach, a na smyczy prowadzimy psa, który tej maseczki (albo kagańca) nie ma. Co sobie ten pies o nas myśli? Że gryziemy…?
– Bardzo by się nie mylił! [śmiech]. Ja również wychodzę z psem – Bogu dzięki, jedynie na podwórko między kamienicami, bo piesek jest niemal kieszonkowy, obawia się większych przestrzeni. Na podwórku i pies, i właściciel mogą pozostać bez maski. Wróćmy jednak do pytania – jak się panu żyje w opustoszałej Pradze?
– Kiedy pominę to, o czym mówiłem wcześniej, i przede wszystkim to, że nie mogę się spotykać z przyjaciółmi w ulubionych kawiarniach i dyskutować o sprawach, które nas interesują, co jest dla mnie ogromnie ważne i niemożliwe do zastąpienia – to mimo tych zmian pozostaję romantykiem i marzycielem! Praga jest teraz zupełnie inna. Przypomina piękną kobietę, która odświeżyła sukienki, zrobiła sobie fryzurę i w końcu odpoczywa od tych wszystkich miejscowych i przyjezdnych voyeurów, których tłumy snuły się po jej ulicach i bezczelnie ją obmacywały. Ulice są niemal puste i przechodzień, taki jak ja, nagle dostrzega więcej przestrzeni, więcej piękna wokół siebie. Przyciągają uwagę rozmaite style architektoniczne, poczynając od stylu romańskiego, herby i godła na kamienicach, interesujące elementy wystroju, drobne detale, niezliczone rzeźbione figury, ich symbolika i gesty. Spaceruję po Pradze, której nie oblegają już hordy turystów z Azji, zachodzę do kwartałów, w których od dawna nie byłem, ponieważ mam również więcej czasu, wciąż jestem tym zadziwionym przechodniem, który czuje się, jakby znalazł się w tym mieście po raz pierwszy. Odwiedzam świątynie i kościoły, pociemniałe, skłaniające do zadumy – czas zatrzymał się, by można się było modlić i medytować. Wzrusza mnie secesja, jej śladów jest w Pradze bez liku, wyzywająco erotyczne secesyjne ornamenty, które tak dobrze z Pragą współbrzmią. Chętnie włóczę się bez celu po dawnej Pradze żydowskiej, ulicami w pobliżu Synagogi Staronowej i żydowskiego cmentarza, zmartwychwstaje dla mnie historia Golema, mistyczne legendy i opowieści z książek Gustava Meyrinka, wsłuchuję się w nurt rzeki Wełtawy. A zatem, mówiąc krótko – żyje mi się w Pradze inaczej niż dotychczas, rzekłbym nawet, że lepiej. Sycę się urodą tego miasta, dzięki czemu odnajduję odpowiedzi na dawno zapomniane pytania i więcej rozumiem.
– Bohumilowi Hrabalowi taki świat, świat bez ludzi, nie przypadłby do gustu. Nie jeździłby do Kerska, nie karmiłby kotów – siedziałby zamknięty w domu. Znikłaby jego „ostatnia nadzieja, ostatni powód, by żyć”…
– Dla Bohumila Hrabala od samego dzieciństwa codzienna styczność z innymi była niezbywalnym elementem życia. Nie tylko osobiste spotkania, ale przede wszystkim „rozmowy ludzi”. Rozmowy, którymi każdego dnia musiał się „umazać”, siedząc z przyjaciółmi w gospodzie, przysłuchując się, angażując w dialog, coś dodając, zmyślając, popisując się i wprawając słuchaczy w zadziwienie. A w kombinacji z alkoholem? Nie będziemy bujać – to idealna kombinacja. Nie mogę więc sobie wyobrazić, jak by sobie radził w obecnej sytuacji. Może siedziałby w Kersku, w domu sąsiada Eliáša, i pił wódkę…?
[Dalszy ciąg w numerze.]