PRAGA – MIEJSCA POSTOJÓW
Archikatedra świętego Wita
III. nádvoří 48/2, Hradčany, Praha 1
Plus Code: 3CR2+96, Praha
Przedostatni rozdział Procesu Kafki nosi tytuł W katedrze i opowiada o nieudanym spotkaniu prokurenta bankowego Józefa K. z kontrahentem z Italii, który zażyczył sobie być oprowadzonym po świątyni. W ostatniej chwili K. wypisuje ze słownika słówka z zakresu architektury i sztuki oraz przygotowuje się do roli cicerone. O umówionej godzinie czeka pod katedrą – ale Włoch nie przychodzi:
Plac katedralny był całkiem pusty. K. przypomniał sobie, że już gdy był dzieckiem, uderzało go to, iż w domach tego ciasnego placu były prawie wszystkie story u okien zawsze spuszczone. Przy dzisiejszej pogodzie było to zresztą zrozumialsze niż kiedy indziej. Także i w katedrze było pusto, nikomu, rzecz jasna, nie przychodziło do głowy zajrzeć tu teraz. K. przebiegł obie boczne nawy, spotkał tylko starą kobietę, która, owinięta w ciepłą chustę, klęczała pod obrazem Matki Boskiej i wpatrywała się weń. Z daleka zobaczył jeszcze jakiegoś kulejącego sługę kościelnego, znikającego we drzwiach w murze. K. przyszedł punktualnie, właśnie w chwili jego przybycia wybiła dziesiąta, ale Włocha jeszcze nie było. K. wrócił do głównego wejścia, stał tam czas jakiś niezdecydowany i w deszczu okrążył potem katedrę, by zobaczyć, czy Włoch nie czeka może gdzieś przy jakimś bocznym wejściu. Lecz nigdzie nie można go było znaleźć. Czyżby dyrektor źle zrozumiał podaną przez Włocha godzinę? Jak można było w samej rzeczy zrozumieć dobrze tego człowieka? Jakkolwiek jednak z tym było, musiał K. zaczekać jeszcze przynajmniej pół godziny. Ponieważ był zmęczony i chciał usiąść, wrócił do katedry, znalazł na jednym stopniu mały strzęp, coś w rodzaju dywanika, przyciągnął go końcami nóg przed jakąś bliską ławkę, owinął się szczelniej w swój płaszcz, nastawił kołnierz w górę i usiadł. Aby się rozerwać, otworzył album, kartkował w nim trochę, ale musiał wkrótce zaprzestać, gdyż zrobiło się tak ciemno, że gdy podniósł oczy, ledwie mógł jakiś szczegół rozróżnić w bliskiej nawie bocznej. W dali iskrzył się na głównym ołtarzu wielki trójkąt ze świec. K. nie mógł stwierdzić na pewno, czy już je wcześniej widział. Może zapalono je dopiero teraz. Słudzy kościelni umieją z racji swego zawodu snuć się cicho, nie zauważa się ich. Gdy się K. przypadkiem odwrócił, zobaczył, że niedaleko za nim płonie również jakaś wysoka świeca, przymocowana do jednej z kolumn. Pięknie to wyglądało, ale do oświetlenia obrazów, które wisiały przeważnie w mroku bocznych ołtarzy, zupełnie nie wystarczało, raczej powiększało ciemność.
Katedra, której patronem jest święty Wit, sycylijski męczennik z III wieku, to jedno z najbardziej niezwykłych miejsc Pragi. Wznoszona przez sześć stuleci (wmurowanie kamienia węgielnego w roku 1344, za panowania Jana Luksemburskiego; ostatnie prace w roku 1929), jest jednym z najbradziej zachwycających europejskich przykładów zgodnego współegzystowania gotyku i neogotyku. Będąc zabytkiem sztuki sakralnej różnych epok – od wykonanych przez Petera Parléra w wieku XIV kamiennych popiersi cesarza Karola IV Luksemburskiego, jego rodziny, pierwszych praskich arcybiskupów i budowniczych świątyni po zamontowane sześć stuleci później witraże Alfonsa Muchy i Maxa Švabinskiego – stanowi również symboliczne centrum czeskiej tożsamości historyczno-kulturowej. W jej wnętrzu spoczywają szczątki-relikwie świętych Wita, Wacława, Wojciecha i Jana Nepomucena, w prezbiterium i w krypcie królewskiej złożono ciała władców.
Tylko nieuważny czytelnik najsłynniejszej powieści Kafki mógłby utożsamić świątynię, w której wnętrzu Józef K. rozmawia z księdzem, z praską katedrą św. Wita. Nie zgadza się tu kilka istotnych szczegółów, poczynając od kształtu placu katedralnego (jest tak „ciasny”, że ludzie mieszkający w domach otaczających kościół mają zawsze zasłonięte okna), kończąc na wyglądzie ambon, z których żadna nie przypomina barokowej ambony u św. Wita, zwieńczonej rzeźbą Chrystusa Zmartwychwstałego i ozdobionej malarskimi podobiznami ewangelistów i Ojców Kościoła. Zresztą, choć niektóre opisy przestrzeni miejskiej dają się dopasować do konkretnych miejsc w stolicy Czech, metropolia sportretowana w Procesie nigdzie nie zostaje nazwana po prostu Pragą. W pierwszym zdaniu dziewiątego rozdziału czytamy tylko tyle: „K. otrzymał zlecenie, aby pokazać kilka zabytków sztuki pewnemu włoskiemu klientowi banku, który po raz pierwszy przebywał w t y m m i e ś c i e […]” [podkr. moje – P. D.].
Teza o paraboliczności Procesu i, w pewnym stopniu, całej tej twórczości to jeden z kafkologicznych liczmanów – przestrzeń celowo została tu pozbawiona nazbyt wyrazistych, „ostrych” kształtów. A przecież pisarską drogę Franza Kafki otwiera długi, niemal reporterski opis spaceru przez Pragę – w opowiadaniu Opis walki, zmienianym i przeredagowywanym, dwóch bohaterów wychodzi z pewnego praskiego salonu i aleją Ferdynanda (dziś aleja Narodowa) maszeruje w stronę Wełtawy, Mostu Karola oraz górującego nad miastem (i sąsiadującego z zamkiem i katedrą!) Wzgórza Świętego Wawrzyńca (dziś Petřín). Jeśli się nie mylę, w całej rękopiśmiennej spuściźnie pisarza jest tylko jeden krótki ustęp, gdzie mówi się o praskiej katedrze. To początek listu do Felicji Bauer, pisanego w nocy z 16 na 17 lutego 1913 roku: „Najdroższa, dziś wieczorem na długim spacerze, który odbyłem sam i w zimnie […] wzdłuż i wszerz miasta, przez Hradczyn, dokoła katedry i przez Belweder, napisałem do Ciebie w myślach niezliczoną ilość listów”.
[Dalszy ciąg w numerze.]