Zostanie po mnie pusty pokój
I małomówna, cicha sława.
Leopold Staff
Warto się zgodzić z powyższym przypuszczeniem samego poety, że jego twórczość, z dziejowej perspektywy znacząca i ważna, ostatecznie pokryje się całunem „cichej sławy”. Zmieszana z życiem i jego żywiołami, czyniąca z liryki źródłową ścieżkę duchowej ekspresji, weszła na trwałe w krwioobieg polskiej kultury, ale współcześnie niezbyt często bywa wydobywana na powierzchnię czytelniczych ekscytacji. Co prawda o swoich powinowactwach z tą poezją wspominało i nadal wspomina wielu autorów, w tym najbardziej wyraziście Tadeusz Różewicz, niemniej jednak nie są to związki, wbrew deklaracjom samych zainteresowanych, głębokie i w sensie budowania poetyki konstytutywne.
Justyna Bargielska przygotowała wybór wierszy Staffa, przyznając we wstępie do owego zestawu, że nie są one zbyt przystające do jej wyobraźni, chyba że spojrzymy na nie z perspektywy pewnych zaklęć gnostyckich, fabuły Jima Jarnuscha Broken flowers i dostrzeżemy w Staffie (lub w bohaterach wykreowanej przez niego poetyckiej opowieści) nie tylko „wesołego pielgrzyma”, lecz także kogoś, kto pod podszewką radości bycia najwyraźniej ukrywa grozę.
Piotr Matywiecki natomiast stwierdził, że Staff konkretnym obrazowaniem swoich młodopolskich wierszy przydzielił może jedyną prawdę fantazmatom polskiego symbolizmu. Zdołał pokazać metafizyczną i ścisłą intelektualnie stronę tego, co nazywano „impresyjnością” skamandrytów, wreszcie kładł tradycyjne i pewne fundamenty moralne pod odruchowy w latach czterdziestych ubiegłego wieku bunt Różewicza przeciwko zawodnej etyce europejskiej kultury. W każdym z tych trzech historycznoliterackich przypadków Staff, „wchodząc w skórę” epoki, którą współtworzył, dawał jej ciało, krew i kości. Ale patrząc historycznie, musimy wszakże zauważyć, że to, co w poezji autora Wikliny najbardziej arcydzielne, obfitujące nowością, jest zarazem najmniej pewne, najmniej konkretne. Za gotowość do zmian płaci się utratą jednoznacznego, wyrazistego sensu – sceptycyzm Staffa jest drugim skrzydłem jego nadziei.
Otóż właśnie! Przywołaną tezę Matywieckiego uważam za godną rozwinięcia. Staff bowiem od początku swej aktywności artystycznej, u progu XX wieku, wyczulony był na rytm teraźniejszości, wsłuchiwał się w głosy codzienności, w jej nieustanną moralną i estetyczną pulsację. Urodził się we Lwowie 14 listopada 1878 roku, w mieście szybko wchodzącym w przestrzeń nowoczesności, dokąd błyskawicznie docierały najnowsze prądy literackie i filozoficzne. Było to miejsce wielonarodowościowe i wielokulturowe, pełne rozległych ogrodów, dworków podmiejskich, nowych budynków i stacji kolejowych. Tutaj na ulicach w 1894 roku pojawił się pierwszy na ziemiach polskich tramwaj elektryczny. Obok Krakowa Lwów stanowił wówczas główny ośrodek polityczny, kulturalny, naukowy. Niewiele jednak wiadomo o przeżyciach młodego poety, który właściwie nigdy nie przykładał istotnego znaczenia do własnej biografii, nie dbał o jej utrwalanie, niszcząc w późniejszych latach osobiste notatki i przedmioty prywatnej mitologii, choć nieco jego listów się zachowało. Ukończywszy V klasyczne gimnazjum bernardyńskie, wstąpił na wydział prawa Uniwersytetu Lwowskiego, ale niebawem przeniósł się na romanistykę, którą studiował pod okiem poety i tłumacza, profesora Edwarda Porębowicza. Siłą rzeczy włączył się w głośno rozbrzmiewające życie artystyczne miasta, pisywał teksty filozoficzne w studenckim piśmie „Młodość” oraz utwory poetyckie, tłumaczenia i później dramaty, które jednak nie zyskały powszechniejszej aprobaty.
Sny o potędze, jego mocny i wyrazisty debiut poetycki z 1901 roku, zrodził się w czasie niezwykłego przełomu kulturowego i kryzysu aksjologicznego. Nacierające z widoczną siłą idee Nietzschego i Bergsona, świtające wyjątkowo szybko pomysły psychoanalizy, wywiedzione z praktyki lekarskiej Freuda, mieszające się z rodzimymi sporami na temat wartości romantyzmu, toposu geniusza, antynomii: jednostka–społeczeństwo, artysta–człowiek przeciętny, potęgowały poczucie dziejowej schyłkowości i konieczności powrotu w przeszłość. Poszukiwano więc takiej epoki, która mogłaby przynieść określone pierwiastki ładu, egzystencjalnej harmonii, przewartościowania dotychczasowych wartości.
Wspomniany Nietzsche wskazywał na europejskie odrodzenie, ostatnią wielką erę, kiedy to odkryto pełnię człowieka. Symboliści odwoływali się do osiągnięć epoki aleksandryjskiej, Mandelsztam do hellenizmu. Przekonywano nadto, że w obyczajowości ludowej kryją się elementarne wartości ludzkie, swoista pierwotność. Czy było to autentyczne przekonanie, czy tylko rozumienie ludowości jako kostiumu literackiego? Bywało i tak, i tak. Stanisław Brzozowski (zaprzyjaźniony ze Staffem) spożytkował, intelektualnie i duchowo, trzy modele filozofii kultury: indywidualistyczny, społeczny oraz religijny, które miały być odpowiedzią na odnotowany przez filozofa kryzys XIX wieku, mający źródło w tzw. polimorfizmie duchowym, odrzuceniu metafizyki klasycznej i wpływach pozytywizmu. Skoro „ideały kładą się do trumien”, a młode pokolenie winą za taki stan rzeczy obarcza starszych, gdzie poszukiwać źródeł przemiany, źródeł nowej sztuki? Jedną z możliwych dróg wyznaczył Stanisław Wyspiański w Weselu, którego premiera miała miejsce w Teatrze Miejskim w Krakowie 16 marca 1901 roku, oraz Stefan Żeromski w Ludziach bezdomnych, powieści napisanej w Zakopanem, a wydanej przez Bronisława Natansona w Warszawie w 1900 roku.
[Dalszy ciąg w numerze.]