Tomiki posegregowane wg pierwszej litery nazwiska:

Jeśli chodzi o Boga, my, zaledwie obmacujemy jego istnienie. Jeśli jest to istnienie, i jeśli On jest on a nie ona, ono, oni. Umierający przyjaciel zapytał mnie: „Czy tam coś jest?” „Oczywiście”, odpowiedziałem. „Skąd mógłbyś mieć duszę nieśmiertelną?” 9.03.2003 [Dziennik rozbitka II, Sopot 2004, T. 19]

Ostatnie siedem lat żyłem jak w kotle, pod pełną parą. To, że nie wybuchłem, zawdzięczam poezji. Moje obrazy nie mieszczą się w żadnych ramach. Są szare, jak ziemia – art brute. Od moich przyjaciół malarzy, aby się rozprężyć, nauczyłem się pisać kilka wierszy jednocześnie. Trwa to oczywiście dłużej, ale noce są dłuższe. Ciągliwe jak guma, nie przynoszą ulgi; zasypiam

Poezja wymaga ofiar, ale i obsypuje rozlicznymi darami, które dla innych są jak zabawki z dziecinnego pokoju. Korekta widzenia: co jeden odtrąca na drodze kopnięciem, drugi podnosi z uszanowaniem, jak kruszynę chleba. Niczym lidijska tancerka, łasa na każe spojrzenie upojonego świadka, sama sobą staje się w wybrzmieniach, w przebiegach; tym jest poezja. Niegdysiejszy uczeń, a teraz sam stary, otwiera

Odkąd w mojej poezji pojawiła się róża umarło coś we mnie, pięknego jak baśń, i coś innego ożyło. To coś, jest jak odkrycie drugiego życia, które nie kłuje już ościeniem mowy, bo samo jest ościeniem. Swym kolcem rodzącym, sprawia boleść i rozdziera skórę. Poeci, jeśli nie umarli przed czterdziestką, żyją drugim życiem. Zmieniają skórę z wilczej na anielską.

Strącone w przepaść pustynnych gestów, które są nawet nie strukturalnej natury, odpada zdanie od Słowa. Złamała się gałąź. Pękło ostatnie przęsło łączące nas ze światem. Zlituj się nade mną piękna młodości, i już mnie więcej nie torturuj niedośnionymi snami, koniecznymi aby rozbić tę piramidkę pięknych bil na zielonym suknie życia. 23.02.2003 [Dziennik rozbitka II, Sopot 2004, T.

Nigdy nie myślałem, że zostanę mistrzem, wciśnięto mi ten wieniec na głowę. To nie były laurowe liście, to była cierniowa korona. Niezręcznymi palcami obmacywałem głowę, jest jeszcze trochę miejsca do zadania ran. Tymczasem wybuchają we mnie znaczenia jakby burzyło się morze. Mój najlepszy uczeń drwi ze mnie: „Wytrzymaj! Nie ustawaj!” Ten drugi wskazując na mnie palcem powiada: „Nie przystałem nigdy

Stanęłam na głowie węża, gdy nagle rozczepił się w dwa strumyki szemrzące pieśń drogi, które sycząc wyrwały się spod moich stóp; dwa jadowite gady, z których jeden prowadził w grząskie bagno rozumu, drugi na pustynię obłędu. Wahałam się czy zdecydować się na ukąszenie heglowskie czy orfickie. 21.02.2003 [Dziennik rozbitka II, Sopot 2004, T. 19]

Nie wiedząc o tym zstąpiłem do podziemi. Było jak nadziemie, tylko światło było inne. Zstępujące. „Czas nam nie daje laurowego wieńca”, powiedział ktoś, podobny do Spinozy. „Człowiek-drzewo obsypuje się białymi liśćmi”, powiedział ktoś inny, kto przypominał tęczę. Nie przypuszczałem, że to tak szybko się stanie, myślałem. Ledwie pogrzebałem swoich mistrzów a sam muszę być mistrzem. Było tam dwoje drzwi.

Znał kto kiedy poetę trzeźwego? Nie uczyni taki nic dobrego. Jan Kochanowski Pieśni I, XX „Nie istnieje życie za krótkie, ani życie za długie, każdy poeta umiera w samą porę – powiadał Bieńkowski – Baczyński, ten stylizator Słowackiego, gdyby dożył do dziś byłby wodolejem o dorobku trzy tysiące stron takich samych wierszy.” Być rozlewny,

Rzecz w tym, by wspiąć się na czubek brzozy i zobaczyć głowę Pana unoszącą się nad morzem innych głów, nie głowę, choćby czubek głowy. Albo uklęknąć jak najniżej, aby zobaczyć choć podeszwy sandałów kiedy tamtędy przechodzi. Kiedy byłem mały wspinałem się na brzozę, teraz klęczę, ale Pan od dawna tędy nie przechodził. Trwam więc w tej pozycji – rozdarty, ni

Jak kurczaki na wiosnę wysypują się młodzi poeci z kurnika oślepieni światłem jakiejś gwiazdy, Wenus, która pozbawia rozumu (o ile przedtem był), lub Marsa, który przy wtórze fanfar i jęków układa dramat. Na końcu Tanatos, syn Merkurego i pleśni zamyka sklepik z farbami, zawiesza na drzwiach tabliczkę „Zamknięte” i wychodzi. Krótko świeciła gwiazd nad Akropolem tego roku. Ledwie

Małpa we mnie się śmieje od wtorku do niedzieli. W poniedziałek tańczy by tydzień zacząć i zasnąć. Stanąłem przed lustrem i patrzę. Małpa mnie widzi, nie zaśnie. Bo nawet gdybym się sparzył nie pozbędzie się twarzy. * Małpa się we mnie patrzy, który świat bliższy który dalszy. Kobieta z krukiem przeszła pod oknem. Dziś zapiszę, jutro

Dopóki nie pokocha się zwierzęcia jakaś część duszy pozostaje martwa. Pies myśli: człowiek daje mi jeść, więc musi być Bogiem. Kot myśli, skoro daje mi jeść muszę być Bogiem. Jest to obraz, który przyśnił się pewnemu Bogu kotów mieszkającemu nad piekarnią. Gdybym miał raz jeszcze się urodzić chciałbym być psem. 23.12.2004 [Gry weneckie, Sopot 2007,

Dlaczego słońce liże ścianę pokoju gdy na dworze mróz, aż drzewa pękają ze szczęścia? Bo na poduszce znalazłem pukiel twoich włosów, widomy znak zaślubin z nieobecnością. 14.03.2007 [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

I Ta sama siła, która polne kwiaty podniosła z ziemi by pięknie pachniały i rozkwitały na chwałę istnienia jak czyste serce w popielnicy ciała, ta siła, która rankiem senne ptaki wygania z gniazd i wzywa do lotu by prześcigały na chwałę imienia dalekie echo błękitnego grzmotu, kazała wstać mi nocą i bez drgnienia powiek patrzeć w planety, co krążą po niebie, jak się zbliżają w swym przedwiecznym ruchu

Jakiś włos się upomniał o mnie, było to na drugiej półkuli mózgu umieszczonej pomiędzy Syriuszem a Owidiuszem, ani jasnej ani ciemnej. To nie jest to co myślisz, to jest to co myśli przez ciebie myśli myślący i myśli myślany, tu i teraz, tam i ówdzie, a także gdzie indziej: przed sobą i nad sobą, nigdy zawsze. Z tyłu głębokie cienie snów pod powiekami, z przodu Himalaje oddechu.

W cieniu świetlistej brody patryjarchów, która jest koroną drzewa nie do nazwania, w cieniu światła, które jest świadkiem nadciągającego dnia, które istnieje od wschodu do zachodu i w cieniu cienia, który jest pustynia nieodczytanych gestów, w cieniu wiersza, w świętym świetle świadczącego drzemie kształt pierwszego poznania, kształt kształtu poza kształtem, kształtująca się – i nas – przestrzeń, która nie pamięta

przeminął almanach liści bezpowrotnych i Almanach Gotajski z wiatrem dialektyki zbyt soczyście emigruje słońce nadeszła chwila żelaznej pokuty nikt nie obiecał że Bóg załka po nas i zwilży zastygłą w miłosierdziu twarz w objęciach gałęzi ciało płonie śmierć wzrusza żyjąco-nieżywe półciało odchodzi wolności więzień los relikwiarz ukryty w ramionach krzyża umiera stokrotnie dłonie dwa końce skorupy duszy

Radzisz mi jak wyjść na swoje a mnie wciąż pociągają rewolucje. Szkoda Wschodu, przecież wierszy nie pisze się o wschodzie, szkoda Zachodu, wierszy nie pisze się o zmierzchu, noc lub pełnia słońca, to pierwsze raczej jest właściwą porą na męczeństwo. Wiersz pisze się w pełnym słońcu młodości albo śmierci. Jesteś spokojny i z radością skaczesz w swój cień. Radzę,

Niebo było magiczne tego roku, pulsująca droga dnia do nocy, nasiona gwiazd szybowały jak gniazda pełne ptaków, manekinów barykada senna trwa na scenie. Nieme gesty kształtom zadają cień, kurz odjęty będzie od podłogi, okradziona z myśli kołdra znów brzemienna. Ciągle jeszcze mam pod powiekami łagodny lot obolałych koboldów. [Gry weneckie, Sopot 2007, T. 35]

Warszawa była wtedy szara, śnieg padał bez ustanku a mróz pętał nogi, kobiety w sidła ulicy złapane jak wiersz, spóźniony autobus skręcał do zajezdni. Za oknem śmietnik, fasada kościoła, przystanek, a ponad nami sztywna jak opaska nałożona na oczy krata nieba. Zza drzwi, które przezornie zamknąłem na klucz słychać było muzykę i głośne rozmowy, patrzyłem w kwadrat lustra, przytwierdzony

Kolejna jesień odsuwa nam od siebie, niecierpliwe powietrze, marmurowy parapet twarzy. Na bladym niebie, w łuskach, ryba księżyca. Reklama pod moim oknem tnie noc czerwonym szkłem, krztusi się, wysyła zaszyfrowany stenogram, nie umiem go odczytać. Noc brzęczy, łzawi oko najwyższego. Zasypiając przenikam przez potworna ścianę, patrzę z góry na moją ulicę. Migotanie reklama po obu stronach czarnej rzeki.

I Obudziły się drzewa, wiosenne migotanie przedsionków. Trawa śpiewa zielonym głosem, jej włosy zaplecione pod dachem. Ona płynie przez łąkę, ona płonie pod lodem. Wrzuca swą twarz do wody. Wymawiam ciebie łąko. Wydzieram ciszy łacinę twoich traw. Wszywam je w swoje oczy niepokorne. II Zatrzymaj w ruch przez kwitnienie dzikiej róży perski dywan wiosny co na ziemi utrzymuje ład i ukojenie.

Z przymiarką do wiecznej drogi nie mówi co niesie pod swoim niebem jest i przychodzi nie trwoni chwili w kleszczach zimy zauważalna w akcie zanikania dnia z wykorzystaniem szczytu powodzenia którego końca nie widać bez wysiłku nie stykając się z anatemą duszy we wszechwładnej dłoni utrzymuje bezwzględność. Odwiecznością zwyczaju wszelkie drobiazgi codzienności zmyślenia i początki zbiera jak powieść

Ta linia, wyprowadzona z niebytu, linia, która wywędrowała z nicości. linia nieunikniona, niknąca w nicości, nadawała sens, poczucie bezpieczeństwa i dążenie do celu. Mogła prowadzić w niebyt, w otchłań, w nieistnienie. Mogła prowadzić w niebyt, w otchłań, w nieistnienie. W czającą się pod śniegiem szczelinę, przepaść. Ta część tarczy księżyca, która jest moją twarzą (czy to jeszcze moja twarz, czy może talerz latający, biały,

Prywatne inferno ustąpiło zbyt nagle, zdziwienie otworzyło zamki, Kafka wyłonił się z zawiasów, uśmiechnięty, błąkając się po weneckich lustrach rozczesywał włosy. Gondole, różowe maski i tak dalej, znowu ktoś stanął w poświacie brody patryjarchów. Przeszłość umilkła, hesperydzkie jabłko utoczone przez horyzont zastygło w locie (podzielimy się nim jak spadnie). A ja spustoszony jak Podole wciąż czekać będę na Słowackiego.

Milczenie jest wymowne, mowa jest głucha, oszukuje, zdradza, zwodzi. A jednak czepiamy się jej jak tonący brzytwy. Czepiamy przez lata i przez historię. Tej wściekłej brzytwy, która tnie gdzie chce i jak chce. Bez niej czym bylibyśmy? Barbarzyńcami wydającymi okrzyki. Okrzyki w dwu tonacjach: kocham cię i do ataku. W najlepszym wypadku. Bo mogłoby być

Jaskółki z górnej półki mnie wybrały coby usta śpiewały. Ale usta są nieme, nie w niebo wpatrzone lecz w ciebie, otworzyłem je na chwilę, a one gniazdo uwiły. Teraz ich zamknąć nie mogę by gniazda nie połknąć i drogi. Nie karmię się jaskółkami, poruszam tylko ustami kamień mając na języku. Ni smaku w tym, ni dotyku. 5.02.2006 [Gry weneckie, Sopot 2007, T.

We use cookies to personalise content and ads, to provide social media features and to analyse our traffic. We also share information about your use of our site with our social media, advertising and analytics partners. View more
Cookies settings
Accept
Privacy & Cookie policy
Privacy & Cookies policy
Cookie name Active

Polityka prywatności

Instytut Książki dba o poszanowanie prywatności osób korzystających z jego serwisów w domenie www.topos.com.pl. Dane, które zbieramy, są wykorzystywane wyłącznie do celów statystycznych.

Jakie dane o Tobie zbieramy?

Dane zbierane automatycznie:
Gdy odwiedzasz naszą stronę internetową automatycznie zbierane są dane dotyczące Twojej wizyty, np. Twój adres IP, nazwa domeny, typ przeglądarki, typ systemu operacyjnego, miejscowość, w której mieszkasz, itp.

Dane zbierane, gdy kontaktujesz się z nami:
Gdy kontaktujesz się z nami za pomocą telefonu lub poczty e-mail, przekazujesz nam swoje dane osobowe, np. imię, nazwisko, adres e-mail, itp. Wszystkie dane zbieramy tylko i wyłącznie w celach kontaktowych. Nie przekazujemy ich stronom trzecim i nie przechowujemy dłużej niż to konieczne.

W jaki sposób wykorzystujemy Twoje dane?

W żadnym wypadku nie będziemy sprzedawali danych zebranych o Tobie podmiotom trzecim.
Dane zbierane automatycznie mogą być użyte do analizy zachowania użytkowników na naszej stronie internetowej, zbierania danych demograficznych o naszych użytkownikach lub do personalizacji zawartości naszych stron internetowych. Dane te są zbierane automatycznie.

Dane zbierane w trakcie korespondencji pomiędzy Tobą a naszym serwisem będą wykorzystane wyłącznie w celu odpowiedzi na Twoje zapytanie.

W przypadku kontroli Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych Twoje dane mogą zostać udostępnione pracownikom Biura GIODO zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych.

Wykorzystanie ciasteczek („cookies”)

Nasza strona internetowa wykorzystuje ciasteczka, które służą m.in. identyfikacji Twojej przeglądarki podczas korzystania z naszej witryny, abyśmy wiedzieli, jaką stronę Ci wyświetlić. Ciasteczka pomagają nam dostosować naszą ofertę do odpowiednich odbiorców i sprawdzić skuteczność docierania publikowanych informacji do określonej grupy użytkowników. Ciasteczka nie zawierają żadnych danych osobowych.

Większość używanych przeglądarek, zarówno na komputerach, jak i smartfonach czy innych urządzeniach, domyślnie akceptuje pliki „cookies”. Gdy zechcesz zmienić domyślne ustawienia, możesz to zrobić w przeglądarce. W przypadku problemów z ustawieniem zmian należy skorzystać z opcji „Pomoc” w menu używanej przeglądarki.

Wiele plików „cookies” pozwala na wygodniejsze i efektywniejsze korzystanie z serwisu. Wyłączenie ich może spowodować nieprawidłowe wyświetlanie się treści serwisu w przeglądarce.

Zmiany naszej Polityki prywatności

Zastrzegamy sobie prawo do zmiany niniejszej Polityki prywatności poprzez opublikowanie nowej Polityki prywatności na tej stronie.
W razie pytań dotyczących ochrony prywatności prosimy o kontakt, nasze dane kontaktowe podane są na stronie internetowej.

W zakresie nieuregulowanym niniejszą Polityką prywatności obowiązują przepisy z zakresu ochrony danych osobowych RODO.

Save settings
Cookies settings
Skip to content