Arkadiusz Frania, * * * (przez pół roku), * * * (jutro będziemy odjeżdżać do siebie), * * * (żywe będzie martwe)
* * * przez pół roku siedziałem w kreciej norze oddalałem się kryłem chciałem się zgubić utracić nie mieć nie pragnąć nie być nie planować nie myśleć nie tęsknić przez pół roku siłowałem się z niewidocznym bokserem żeby wreszcie zrozumieć że życie jak krew leje się z moich żył prosto na podłogę * * * jutro będziemy odjeżdżać do siebie sznurować buty za trzy dwunasta wróżyć ze szczekania psów że będziemy żyli krótko nawet krócej niż trwa zasypanie piaskiem martwego morza * * * żywe będzie martwe wiatr przeliczy siwiejące w tornistrze kredki rysunek życia wyblaknie aż wreszcie pochłonie nas biała kartka
Marcin Wróblewski, top, *** nie wiedziałbym nic o autach
top buty w których wdrapała się na dach wieżowca przeszły kontrolę jakości i zostały dopuszczone do użytku z dumą ponieważ spełniły oczekiwania klientki a producentom przyniosły oczekiwany zysk gdy stała na krawędzi zapewne o tym nie myślała buty to rzecz przyziemna a tu szło o życie spojrzała na nie z góry ogarniając wzrokiem całe miasto w którym się urodziła i wychowała może uśmiechnęła się ostatni raz miała piękny uśmiech nie widziałem jej ciała po skoku ale buty ponoć wytrzymały * * * nie wiedziałbym nic o autach gdyby nie to że moje często się psuje nie wiedziałbym nic o życiu
Katarzyna Nandzik, Czułość, W ogrodzie, Spotkania, powroty
Czułość oddaję żeby się napełnić biorę twoją kruchość i ważę na szali biorę cię jak imbryk w ciepłe dłonie wykrochmalisz się bezbronny i nagi jak maleńkie paluszki jak uśmieszki szczerbate poduszeczki kocich łapek pierzynka zielonego mchu W ogrodzie brniemy do ziemi bose stopy żwir oset krew stapia się z czarnym masz ziemię za płytką paznokci znów dogrzebywałaś się do siebie gdy ślimaki pożerały bazylię piwonie wypaliło słońce spijasz resztki kompotu to śliwka grusza ich drugie życie kim będziesz gdy w proch się obrócisz Spotkania, powroty spotkać ich w sobie po przejściach po latach w stłuczonej filiżance w popękanych dłoniach nad wiekiem albumu w którym twój zapał kiedy biegłeś za wróblem ściskając serce w dłoni kiedy moim było być łabędziem ktoś na kruchym lodzie porozrzucał kostki cukru i chleba czasem biorę twoje książki i gładzę je po grzbiecie z okruchów chleba próbuję zbudować słowo dom
Magdalena Łubkowska, Linie papilarne
Linie papilarne Mówili, że nie jest stąd (tylko z miasta), że płacze nocami i ciągle drżą jej ręce. Często siedzi przed domem z ciszą zawiązaną wokół szyi i ustami zasznurowanymi przed tym, co nieznane. Resztki strachu przechowuje pod paznokciami. Zagubiony uśmiech wpada w oczy jak piach i szybko spływa na ziemię. Kiedy wyprowadzi się na dobre, zostaną po niej filiżanka z różą, dwie wsuwki do włosów, książka z zagniecionym rogiem i zielony koc na poręczy ulubionego fotela. Zostaną linie papilarne na starych fotografiach. I pamięć zdarta do krwi.
Paulina Sacharczuk, obiad, melodia synaps
obiad mimo wszystko zrobiłam dziś obiad gdy wszedłeś do domu zapiekły Cię oczy stałam przy oknie na blacie leżał nóż oblepiony sokiem martwych łez melodia synaps klik klik klik jedno kliknięcie jedna komórka nerwowa ile takich kliknięć usłyszał już świat klik klik klik na naszych oczach umiera melodia synaps Wiersze Pauliny Sacharczuk w aktorskiej interpretacji Marty Karwat.
Agnieszka Pawłowska
Okaz w tej chorobie jest coś takiego co urywa głowy kwiatom chcąc je szpecić mam takiego ogrodnika który nawet te bez liści płatków kocha a to jeszcze rzadszy okaz Są to prawda są kobiety o urodzie wpadającego światła których słowa mają talię cytrusowe nuty kwiaty z drzewnymi akordami przyznaj lubisz tak subtelnie być wiązany abyś nie miał siły odejść
Piotr Łączyński, Czekając na autobus linii 520
Czekając na autobus linii 520 Dedykowane Jakobe Mansztajnowi A więc była Polska Plac Wilsona gdzieś między wiosną a latem wyrzucili mnie ze studiów on stał z trumnami gitar w rękach stał jak kowboj trzymający dłonie na kaburach rewolwerów mieliśmy już nigdy nie zagrać kilka słów rozerwało nasze riffy a więc to był środek dużego placu centrum Żoliborza wszechświat czynów i bezczynności wagary pierwsza wódka dyskusje o Piśmie Świętym z technicznym death metalem w tle patrzyliśmy sobie w oczy na trzeźwo nikt nie przypuszczał że nasz czas się skończył a więc był przystanek czekałem na autobus linii 520 zawsze wracał do punktu wyjścia stałem z trumną gitary w ręce druty zerwanych riffów iskrzyły Plac Wilsona centrum wszechświata przerwana relacja nadjechał autobus usiadłem na przegubie obrotnica kręciła światem wracałem do punktu wyjścia
Marcin Wróblewski, selfie, Jestem
selfie zamachnąłem się na siebie znowu bez planu bez pojęcia o skutkach bezpośrednich jak i ubocznych i tym razem było strasznie bo nikt nie wiedział Jestem W moim mieście nie ma dziur w drogach, nie wdepniesz tam w psie gówno, o nie. Usłane kwieciem skwery i rabaty wabią roje pszczół i olśniewające motyle. A park… brakuje w nim tylko tygrysów tulących pandy, raj z pisma z wieżyczką, której z kolei brakuje w gmachu ratusza. Wyglądałby wtedy całkiem jak pałac z bajki Disney’a. Ludzie – skromni, prości i pracowici – szanują się nawzajem i nie są zazdrośni. Urodziłem się tam i żyłem długie lata, lecz pewnego dnia zapragnąłem wdepnąć w psie gówno i wyjechałem.
Beata Gruszecka-Małek, Akwareal pt. Suma pustki, No cóż
Akwareal pt. Suma pustki Kobiety zasiadały po prawej, mężczyźni po lewej, w świetle monstrancji wyglądającej jak najeżka mieli tyle odrębności, co ryba w ławicy, on, ona i ono. S u m a sumarum, o tym, że zdarzył się płoć obojga płci, głosiły tylko płotki. Grunt to ikra i nie wypaść z nurtu. Ale to miało także dobre wpływy. Ławicę było stać na takie poświęcenie jednostek, bo stłoczenie daje gwarancję przetrwania i bezpieczeństwa. Gdybym tak żyła, i żyła jeszcze, nie miałabym poczucia p u s t k i czy nieodnalezienia; gdybym mogła ten bieg przepłynąć, ale urodziłam się w czasach, w których stawanie okoniem przychodziło naturalnie jak poddanie się owulacji. (przepraszam, ewolucji). Z morza na ląd, ze wsi do miasta, z kobiety w mężczyznę, z człowieka w osobę, tylko to jeszcze długa droga do uchwycenia takiego miejsca, w którym jestem, kim chcę, a jednocześnie, jak w tej srebrnoszarej masie migających w odmętach lusterek, nie upomina się o mnie depresja i nie woła do dna. Jak to pogodzić. Nie wiem i jestem tym przygłębiona. No cóż Marna to będzie pociecha albo i nie bezpieczna syntaktyka niczego, jakkolwiek nie daj się straszyć, niech plecie, niech się popisuje. A bo to jeden wiersz trwoni lęki i wzywa twoje upiory nadaremno? Są takie jak ten, takie, które Nietzschem się nie kończą.
Radosław Domazet, * * * (U Końca Czasu), * * * (W Europie po śmierci Kościoła)
* * * U Końca Czasu Kobiety będą robić trwałą, A faceci nogi i bicepsy. Pijany przejedzie na pasach Czyjeś całe życie W czapeczce z myszką Miki. Jeden zapomni, Że miał kupić sól. Drugi spróbuje Skleić pierwszy samolot. Ktoś będzie myślał O jutrzejszej pogodzie. Ktoś inny wreszcie Rozpocznie Resztę Życia. Na pewno wielu nie uwierzy, Że to już I będą wykłócać się o Jeszcze jeden Łyk wczorajszej herbaty I jeszcze jeden Gryz chleba powszedniego. * * * W Europie po śmierci Kościoła Ludzie nadal będą kochać Uśmiechając się do siebie. Świat nie zacznie sunąć W drugą stronę na oślep. Prawie wszystko zostanie Jak było przedtem. Jedynie ciemna dolina Pozostanie już na zawsze Skąpana w ciszy. Nie wzejdzie już nad nią Nowe Słońce, Lecz kula ognia.
Maria Znamierowska, lipcowe kioski, kosmonauta
lipcowe kioski miastom w których nie zamieszkasz możesz wybaczyć wiele dziury w chodnikach złudzenia miauczące po podwórkach jak trzydniowe koty smutek lipcowych kiosków z książką o kosmosie paczką czerwonych elemów wyblakłą na słońcu żeglujesz tu przez chwilę serce masz jak Sindbad otwarte na stare ballady i wciąż nowe skarby na dziewczynę w skórzanej kurtce i krótkich spodenkach rozgrzebującą nogą szeleszczące liście jakby niedbale ścierała złote kręgi czasu miastom w których nie zamieszkasz możesz wybaczyć wiele niczego nie muszą nic nie obiecały przyjmujesz ich kruche piękno łąkę z tyłu bloku mężczyznę na balkonie który buja wózek ma bordową koszulkę tatuaż z jaszczurką gwiżdże kojąc wytrwale szybujący płacz kosmonauta ten łagodny kosmonauta przychodzi do mnie w kolejnym już śnie na hełmie ma flagi wszystkich wielkich imperiów dla niepoznaki mówi niech czują się ważni proponuje mi podróż na jesienną planetę gdzie gwiazdy dotykają skóry w czystych rzekach szumią lekkie łąki jest pokój tylko wciąż zapomina powiedzieć czy są tam też ludzie
Dariusz Wasielewski, Te buty się zniosły
Te buty się zniosły do Steda tak zniosły nie znosiły schodziły się bo się szło się w końcu chłopaku zabrałeś żonę mojego przyjaciela którego już pochowałem a ty poszedłeś na tory i co dalej? buty które mu zostały służyły mu dobrze ale pękło mu serce z miłości wciąż gadał mi o tym przed śmiercią 2023
Mikołaj Ługowski, Ja też nie rozumiem, Momenty
Ja też nie rozumiem śnieg zasypał martwe kurczaki nieuprzątnięte podwórze na farmie w Montrealu w środku przycupniętej obok izby duszący zapach oleju; przypalił się i skleił ze starą patelnią nie rozumiem, mówisz ale czego kochanie? ja też nie rozumiem tego wiersza to zwykły obrazek, spodobał mi się, jak sobie to wyobraziłem to wszystko czujesz, jak jest zimno? w naszym bloku sterczącym na brzydkim osiedlu listopad i czas stwierdził, że przestanie się ruszać ludzie o zmęczonych twarzach mijają się na chodnikach, psy próbują szczekać nadaremno położyłem zeszyt na twoich nagich piersiach i przeczytałem mój wiersz nadal nie rozumiem, mówisz, nie wiem, o co ci chodzi kochajmy się, proszę, jesteśmy młodzi i czas się kochać poprawiasz się na poduszce, niedosuszone mokre włosy łaskoczą mnie w nos tęsknię za inną, nie powiem ci nie napiszę o tym, ale jestem gdzie indziej jestem kilka lat wstecz z inną kobietą i w innych emocjach nasza miłość to potargany liść klombu wypluty w błoto przez jesień Momenty to są te chwile pachnące jak obite jabłka jak trawa w lato, która łaskocze w skórę chwile przebrane w zimę polaną białym, klejącym śniegiem chwile brzmiące świerszczami w bezsenne noce jesienne dni bez czasu, stojące w miejscu jak autobusy w korku chwile nabrzmiałe od namiętności i podniecenia, pierwszych razów wiosennego wiatru, chmur rozsypanych na niebie w deszczowe popołudnia momenty, kiedy Ona leży obok i gładzę ją po policzku odeszła, ale każdy ma teraz jej oczy momenty, kiedy gwiazdy wiszą nade mną, chociaż zaraz spadną rozświetlą wszystkie stawy, jeziora, rzeki, morza i oceany momenty biegania po krzywych chodnikach na osiedlu pocałunków, seksu, miłych słówek momenty, które chichoczą niewinnie jak dzieci potykają się o siebie w mojej głowie momenty, kiedy nauczyłem się pływać i pierwszy raz poczułem, że woda mnie kocha życie też kocha, ale czasem wstydzi się czułości
Ludwik Filip Czech, Głowa, Słoń w windzie
Głowa wychodząc wczoraj ze sklepu nie zabrałem głowy zapakowałem kalafior mleko drożdżówkę o własnej głowie zapomniałem zostawiłem ją przy kasie albo w koszyku na ulicy nagle poczułem jak mi dobrze jak lekko jaki jestem bez niej szczęśliwy i uciekłem żeby nikt nie wybiegł nie dogonił nie oddał 21.09.2023 Słoń w windzie wsiadłem wczoraj do windy z płaczącym synem sąsiada któremu pękło jabłuszko dawniej gdy spadł pierwszy śnieg zjeżdżało się z górki na sankach dzisiaj zjeżdża się na jabłuszku plastikowym korytku w kształcie owocu sanki były drewniane można je było naprawić jabłuszko jest kruche jak listek i naprawić się nie da stałem więc obok chłopca który wracał do domu z pękniętym jabłuszkiem i sercem bałem się bo nasza winda ma udźwig 500 kg a sama jego rozpacz ważyła tyle co słoń 30.11.2023
Zbigniew Wojciechowicz, * * * (blaknie mi ), * * * (pamiętasz kiedy)
* * * blaknie mi ojciec nie zdążyłem zobaczyć i zaplanować blaknie mi ojciec tak na amen niech trochę wróci * * * pamiętasz kiedy mnie pokochałaś? styczeń? luty? coś na S coś na L zima coś na M coś na My
Marta Kułaj, o trzeciej nad ranem
o trzeciej nad ranem szukałam przez całą noc to był sen więc trochę niewyraźny jakieś teksty między tobą a mną i ktoś trzeci nieupoważniony wszystko jak przez mgłę tylko rower pamiętam dobrze (właściwie były dwa) bez kierownicy i bez hamulców stopami musiałam hamować jeśli chciałam się zatrzymać (a chciałam) wreszcie spotkałam cię w bardzo rojnym miejscu przez dwie (słownie dwie) sekundy patrzyliśmy sobie w oczy nie wiem czy wiedziałeś że to ja byłam tylko we śnie moim
Stefan Kotiuk, manifest
manifest pomiędzy Bielą a Czerwienią dłoń Matki z igłą Matka w połogu jęcząca Matka krzykiem wychowująca Matka z tęczą demonstrująca Matka krzyżowana rączkami swoich dzieci módlmy się za Matkę w tłustych wieżach kościołów módlmy się za Matkę w plastikowych katedrach banków módlmy się za Matkę w centralach władzy z betonu módlmy się Matka Boża Płacząca łzami fastrygująca Biel z Czerwienią
Patrycja Oryl, Gra
Gra Powoli się wypisuję. Ledwo dysząca dusza rozsypuje we mnie swoje kości jak kostki z literami do gry w Scrabble. Potrójna premia za każdą, podwójna premia za słowo. A ja ledwo sklejam sylaby z tego, że mnie świat oswoił, z tym, że ciągle jest pod górę, że można nie dopinać spodni, miłość może trwać krócej niż spojrzenie, a człowiek człowiekowi nieludzki. I że jestem dzieckiem spod klosza, bo Piotruś poleciał do bozi, zanim się pojawiłam. Zbieram niepasujące litery, które tworzą całość. Budują mnie.
Wojciech Brzoska, liczby ostatnie
liczby ostatnie tuż obok więzienia kobieta rozlicza podatki. nie ma żadnego przypadku. są równoległe życia i śmierci oparte na datach. kobieta rozlicza zbrodnię i narodzenie – liczby pierwsze i ostatnie. ktoś komuś miał oddać, ktoś musi komuś dopłacić w roratach.
Marcin Wróblewski, Ptaki nie śpiewają w sierpniu
Ptaki nie śpiewają w sierpniu Początkowo myślałem, że to kwestia uwagi, inaczej postawionych akcentów. Oś czasu przypomina szkielet ryby, przy czym jest o wiele bardziej złożona. Natura nie zna podobnych przypadków. Zna je tylko człowiek. Zapewne dlatego w okolicach płetwy grzbietowej dotarło do mnie, że – słabo, ale jednak – widzę ogon.
Wojciech Brzoska, wolno
wolno – na tamtym zdjęciu sprzed siedmiu lat masz zupełnie inną twarz, tak jakby jeszcze wszystkiego bardziej ci się chciało – mówisz, kiedy spoglądam na ciebie zza krat. – teraz chce mi się wszystkiego nawet bardziej, tylko inaczej, wolniej – odpowiadam. pośpiech poniża – cytuję klasyka. – gdybym tak myślała, nigdy bym do ciebie dzisiaj nie zdążyła przyjechać – ucinasz, a ja od pół godziny, stojąc w kolejce, przyglądam się fascynującym mnie od lat kolekcjonerom pocztowych znaczków, których dziwne wybory nigdy nie mają końca.
Krzysztof Grzesiak, * * * (nie łap), * * * (rymy)
* * * nie łap za słowo wiersz się kruszy * * * rymy wyjedzone ktoś tu był przed tobą
Anna Wieser, * * * (W tym sezonie Polska płonie)
* * * W tym sezonie Polska płonie rwie z głowy włosy dzielone na czworo Nikt nie chce sprzątać łazienki Nikt nie chce sprzątać kuchenki Albośmy to jacy tacy chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chyloni Sierpniowe zrywy wrześniowe łzy Witaj majowa jutrzenko dodaj mi skrzydeł jesteś jak zdrowie do wesela się zagoi Złote gody koncert życzeń Mocne szwy cienkie nici Rugi pruskie ładne chatki Plan miasta plan ewakuacji Trzeba mieć jakiś plan żeby rozśmieszyć boga Gość w dom bóg w dom dużo wina krótki śmiech
Andrzej Wojciech Guzek, Warunek, Daty
Warunek Połknij własny język, ale nie udław się nim. Nie zachłyśnij ołowianą śliną lub krwią. Potem wypluj go, wykrztuś, jak opuchnięty, wojłokowy knebel na ziemię. Dopiero wtedy, tylko to, co po nim zostanie, spróbuj nazwać – mową. Daty Są daty, które niczego jeszcze nie mówią. Milcząc jak ryby odpoczywają tylko przed wyjściem na scenę w ruchomych witrażach zaciężnych obłoków. Jeszcze nabrzmiewa w nich leżakując spokojnie rumiany jak wino sok walnych bitew, letnia woda pokojowych układów o wieczystej przyjaźni, rozkrzewia się pospolita gorczyca zdrady, a kołyski popiołu twardnieją na kamień wiązane cementem. Są daty, z których nikt jeszcze nie zdawał egzaminu przy kamiennych tablicach pokoleń i ruchomych w katedrze świata witrażach obłoków. Zapisane w notesie wielkiego przypadku stoją za kulisami jastrzębich skrzydeł, wyczekując tylko na pozłacane trąbki jaskrów, na ich wysokie, drżące C, by ołowianym rylcem dopisać kolejny tom szkolnego elementarza historii powszechnej.
Anna Wieser *** (był kiedyś człowiek który bardzo bał się), *** (Jestem supersam)
*** był kiedyś człowiek który bardzo bał się Zła wszędzie go szukał węszył tropił jak pies którego kochał ponad wszystko Pies był wierny i dobry jedyny pewnik w świecie wypchanym złem Gość budził się w nocy nasłuchiwał czy złe się nie czai bo licho nie śpi czytał przecież w gazetach widział na ulicach odkrywał plandeki badał teorie Pewnego ranka spojrzał w lustro pies spał w kuchni okno było otwarte z kranu kapała woda *** Jestem supersam Możesz do mnie wejść Mam pełne półki i lodówki Supersam jestem Bierz co chcesz Ale wróć I wróć I wróć Bo jestem super Bo jestem sam
Paweł Rafał Kuś, Czerwiec, Dzikie róże
Czerwiec Mojemu psu Kwiatki pachniały słonko świeciło usiadłem pod śmiejącą się wierzbą muchy radośnie bzykały a dzieciaki bawiły się w upadek komuny znajomy kundel obwąchał mi buty położył się przede mną i popatrzył mi w oczy zupełnie bym zapomniał o pierwszej rocznicy śmierci mojego psa. 2012 Dzikie róże On ją zabrał tam gdzie rosły dzikie róże a gdzie ja mieszczuch mogłem Cię zabrać pokazałem Ci co prawda graffiti i knajpy i to jak budzi się miasto ze snu ale nie samym miastem człowiek żyje gdy było już za późno poszedłem nad rzekę sam oglądać dzikie róże pomyślałem tu można pożegnać się z życiem jak i stworzyć nowe. 2022
Grażyna Rozwadowska-Bar, *** (latami szłam), na lotnisku w Szanghaju
* * * latami szłam przez góry i lasy czasami nawet we śnie przemierzałam drogi i teraz jestem onieśmielona stoję w pałacowym pokoju Mauritshuis patrzę ona też patrzy Dziewczyna z perłą i nie wiem kto bardziej jest zmieszany ja przebytą drogą spełnieniem czy ona naszym spotkaniem taka młoda patrzy przez ramię chce coś powiedzieć perła błyszczy zmrużyłam oczy w tym czasie promienie słońca przykryły kamienne ławki na promenadzie w dalekim Palermo widzę sprzedawcę sardynek kraciastą chustką ociera pot z czoła zgarnia słońce z twarzy w porcie tańczy światło perła błyszczy późnym popołudniem w małej kawiarni w Delft przykrytej błękitnym fajansem nieba patrzę na krzywą wieżę i kościół z grobem Vermeera w filiżance mieszam słowa których nie umiałam powiedzieć dziewczynie z perłą na lotnisku w Szanghaju unosi się zapach kawy w tłumie uprzejmych uśmiechów kolorowe walizki podskakują na kółkach turkoczą przy nodze znikają w labiryncie korytarzy tu ludzka przeszłość nie istnieje stała się kiedyś została za plecami innego kontynentu nie szukaj tajemnicy jutra wykupionej z biletem ten zapisany los jeszcze długo będzie obojętnie omijał ciebie w drzwiach nie słuchaj opowieści nieznajomego o ogrodzie pełnym czerwonych piwonii o podróży która zaczęła się dawno temu pierwszym krokiem stawianym niepewnie między meblami patrz jak cudze sny oddychają ciszą samolot płynie mija gwiazdy nad ranem niebo narysuje pogodę gładką i przezroczystą zamknięty w żelaznej kapsule prawie okrążyłeś kulę ziemską w kieszeni płaszcza trzymasz chińską wróżbę z kruchej babeczki kupionej na lotnisku w Szanghaju i ciągle nie wiesz kim jesteś zawieszony między milczeniem a krzykiem lękiem i odwagą
Aleksandra Wrona, Zanieczyszczenie światłem, Król Lwiątko
Zanieczyszczenie światłem Gdy się uśmiechasz, wysiadam za tobą na najbliższej stacji jak zakochany nastolatek za miłością z przedziału, mając w kieszeni za mało drobnych na powrót. Jest noc, twoje małe ciało porusza się miarowo, małe serce pompuje małą krew przez małe żyłki, tętniczki, aortki, małe płucka filtrują małe powietrze. Dałabym się za ciebie pokroić niczym weselny tort, ale po co skoro leżymy tu razem, nic nam nie grozi, przez sen się uśmiechasz, a ja czuję że ta noc jest o wiele, o wiele za jasna. Król Lwiątko Nie masz jeszcze zębów, a już gryziesz gumową żyrafkę z taką zawziętością, że cała gumowa sawanna drży przed twoimi dziąsłami. Królu Lwiątko, kiedyś to wszystko będzie Twoje. To miejsce w słońcu i to w cieniu, gdzie giną zabawki, a żyrafki płoną żywym ogniem. Ale to jeszcze nie dziś.
Iwona Ochodek Szpak, Dym
Dym Nie przeziębi najgorszy mróz, jeśli kto ma zapach róż. S. Wyspiański, Wesele Żeby to zrozumieć, trzeba poznać naturę kwiatów. Maki myślały miłością. Bławatki były byle jakie. Stokrotki snuły się sennie. Bukiet kwiatów w wazonie glinianym. Wazon nie ma uszka. Jest w nim woda. Może stać na stole, w podziemnym przejściu albo na cmentarzu. Żeby to zrozumieć, trzeba poznać naturę świata. Wianki nad Wisłą zaczęły się z godzinnym opóźnieniem. Zgromadzeni uczestnicy letniego przesilenia czekali, aż przejdzie burza. Wszystko wyglądało groźnie. Miejskie popielniczki fruwały w powietrzu jak ważki. Niedopałki papierosów przyklejały się do liści lipy. Butelki po piwie walcowały rowerową ścieżkę. Nad nimi balon. Przy barce chłopak śpiewa. fonicznie bez tlenu przed lustrem bez ramy we dnie i przed nocą spragnione kupą kupała kupalnocka kupą wianki tyranki lśnią sonicznie korzennym rytmicznie netowo ognie niesztuczne nocą balon nad nimi kupą kupała kupalnocka kupą wianki kapłanki rwą panny dziewanny panowie na liściach i poza czasem mały dyrdy małymi wypisują scenicznie kupą kupała kupalnocka kupą wianki nad Wisłą Przy barce maki, bławatki, stokrotki. Przy barce pląsanie. Przy pląsaniu trzepotanie. Wzlatywanie w niebo. Przy barce gwarno. Spinoza, seks. Pascal, seks. Bukowski, seks. Skrypty z historycznej, język cerkwi starej. Równanie bez różnic. Zaproszenie do trójkąta, czworokąt w domyśle. Wianki nad Wisłą zaczęły się na dobre. Makowa do pana na maku, że wolny pokoik ma. Bławatna do pana bez baku, że kupi dziś sobie psa. I tylko stokrotka patrzy, jak Dylan gra. Opary pary spadają na jej fartuszek. Dylan śpiewa Dylana. Młodość wieje wiatrem. Coraz częściej od wschodu. Wianki nad Wisłą skończyły się nad ranem. Zgromadzeni uczestnicy czekali na ubera. Za rok Rachela znowu zaprosi na wesele. Nie wszyscy zatańczą po okręgu. Żeby to zrozumieć, trzeba poznać naturę dymu.
Anna Danuta Pitra, Córka 2.4
Córka 2.4 Znam cię głównie z fotografii, na których prowadzę cię za rękę. Jesteśmy tylko cieniami, a wszyscy są nagle tak bardzo realni i mądrzy. Rzucam ci okruszki tak, byś nie widziała, że prowadzą z powrotem do ciebie.
Marcin Wróblewski, Kompas, Sztuczna inteligencja
Kompas całkiem niechcący zajrzałem na zakończenie wystawy akwarystycznej – rzecz, dla mnie, zupełnie egzotyczna. tu i ówdzie akwarium z rybkami, nic specjalnego. obawa przed ziewnięciem pchnęła mnie w kierunku wyjścia. rzuciłem pożegnalnym kątem oka na małe rybki w rogu sali, gdy do szybki dzielącej dwa światy podpłynęła jedna z nich. miała przeraźliwie smutne oczy i, jak to ryba, milczała. ludzie wychodzili, wystawcy zbierali graty, pustoszało… Sztuczna inteligencja kiedy przyjdą podpalić dom, założysz im bana…
Daniela Ewa Zajączkowska, Model XXI, Performatywność, Zbyteczny element
Model XXI Mówią że humanizm to pojęcie zużyte pragną bosskości na jaką ich stać Unowocześniają karoserie ciała ważne są szybkość zwrotność wygoda ważne by dodrze się trzymać nawierzchni uważać na zakrętach mieć jak największą moc i jak najmniejsze zużycie Bo trzeba wyrwać się z korka być pierwszym kto szybko jedzie przegoni czas Bo trzeba być boskim nim się trafi na złom Performatywność Z ciała rodzą się słowa z ciała powstaje myśl z jego cierpienia i z rozkoszy z krwi spermy potu z głodu i z chłodu Z chęci wytłumaczenia ciała z chęci odkupienia ciała rodzą się słowa i rodzą się mity by znów stać się ciałem by żyć pośród nas Zbyteczny element Prasuję bluzkę żelazkiem elektrycznym buchającym parą jak parowóz a w czasach parowozów nawet żelazka miały dusze dziś nie mają dusza okazała się zbyteczna w świecie nowych technologii i nie pomoże wiara terapeutów i kapłanów że można ją uleczyć lub zbawić Odkąd artyści uznali jej nagość za banalną jej szanse maleją wraz z postępem dla cyborgów będzie tylko błędem w programie świata w którym nie gniotą się bluzki
Bianka Kunicka-Chudzikowska, soczyste wersety, „Umarł bóg, niech żyje Bóg!”, wiersz co sieje słowa by je upleść w dłonie
soczyste wersety idąc naszym tropem można dojść do emirskiej alhambry gdzie karmin spowija noc dzień miłość i nienawiść spocone cienie andaluzyjskich koni wciąż pędzą na oślep jak maurowie którzy nigdy nie odeszli stąd na zawsze nie spłoszmy pamięci o smaku i zapachu pomarańczy dojrzałe w słońcu wpadały w kołyszące się łódeczki dłoni słodkie jak skóra opalonych dziewcząt grenady odgarniających z oczu kosmyki kruczoczarnych loków zasypiamy pod niebem pełnym westchnień pomiędzy snami o wierności i uczciwości warczymy wygryzając grzechy i odmawiając zaklęcia nigdy nie będziemy tacy sami choć ja jestem tobą a ty mną moja sierść lśni a ty otrząsasz szron i kładziesz głowę na moich udach a mówili że dwa tygrysy nie mogą mieszkać w jednej klatce „Umarł bóg, niech żyje Bóg!” Wy, święci jak Borgia, na rozkładówce świata złotouste potwory, uświęcone a priori jęzorami ognia pieściliście te, co wiedziały za dużo ich krągłe biodra i piersi obracały się w popiół warzoną krwią spisywały nową ewangelię Wy, święci jak Borgia, na rozkładówce świata maszerując do nieba po tęczowym moście w skromności złota pogańskiego mitu niesiecie na barkach krzyże waszych ramion bez Boga, bo go zgubiliście po drodze wiersz co sieje słowa by je upleść w dłonie chciałabym abyś napisał o mnie wiersz na korze sykomory najpiękniejszy z pięknych naznaczony bliznami nieustannie walczący o oddech kołysałby się w tańcu niczym trzcina na wietrze nagi i cierpliwy zatopiony w tobie do końca byłby szklany jak kielich z którego gasisz pragnienie napełniałabym sobą gliniane dzbany i wazy mogłabym być w nim studnią sanktuarium ciepłą ziemią jaskinią miododajnym źródłem mięsożernym kwiatem owocem pokruszonym wszechświatem roztańczonym ogniem i skałą firmamentem oddechów monolitem czasu echem zwierzęciem które przybiega by ukoić samotność wielkim wozem wiszącym pod rtęciowym sklepieniem mogłabym być ciałem jaźnią umysłem przepowiednią iluzją napisz mnie teraz pięknie i nie żałuj zadrapań pisz pomiędzy wersami niech się splotą nam dłonie w nich wyrosną stokrotki głóg zakwitnie czerwienią napisz mnie teraz pięknie na wilgotnym piasku naznaczoną bliznami już bez końca walczącą o przypływ
Agnieszka Tomik-Powaga, * * * (Padał dzisiaj), * * * (Człowiek opuszcza człowieka), * * * (Woda jest równa jak stół)
* * * Padał dzisiaj styczniowy deszcz w październikowej tonacji. Drzemie we mnie mężczyzna o delikatnej cerze i cichym głosie. Mam dwa sposoby, aby go poznać. Stać się nim albo go urodzić. * * * Człowiek opuszcza człowieka zaczynając od codzienności. Odbiera siebie powoli, bezsennie, po cichu. Odwilż roztapia lód na stawie, a człowiek opuszcza człowieka. Noc przemija w dzień, chleb zostaje na talerzu i schnie. Jak człowiek, który przestaje kochać. * * * Woda jest równa jak stół pokryty ceratą. Mijamy wyspę. Garbate molo wsłuchujące się w nasz śmiech surowym sękiem. Dryfujące ryby tulą się do dna łodzi. Piasek połyka ostatnie kęsy słów. Tłustych od sensu.
Marcin Wróblewski Gra świateł
Gra świateł czarno-biały Bodo wykłóca się z czarno-białym Dymszą o święty spokój. prastare mistrzostwo, starożytna precyzja, klasyczne proporcje. genialna gra… upłyną wieki, zanim powstaną: telefon, radio, auto, traktat o nieagresji… już za chwilę ich przyjaciele, znajomi i wielbiciele staną się kolorowym bydłem. powiozą ich wagonami, zmieszanych z kałem i uryną, do miejsc, które powstaną dopiero za wiele stuleci. genialna gra… od zawsze popularna, naznaczona sławą i bogactwem. – pani Helenko, teraz całuje pani Gienia. – teraz całuje pani trupa… tego świata już nie ma, nigdy go nie było. on dopiero nadejdzie.
Marcin Kończal Rozdzielność majątkowa i Dziewczyna, którą oszukuję
Rozdzielność majątkowa Po czternastu wspólnych latach zgodnie postanowili się rozejść. Sprzedali kupione na kredyt mieszkanie i drobiazgowo rozdzielili hodowane od lat rośliny: sukulenty dla jednego, bo nigdy nie miał ręki do kwiatów, te wymagające większej troski dla drugiego. Posegregowali książki, co rusz kłócąc się o prawo własności do tej czy tamtej nabytej przed laty powieści, a potem przekładali je z kartonu do kartonu naiwnie licząc, że ten drugi nie zauważy u siebie brakującego egzemplarza. Jedynie psa nie dało się równo przepołowić, więc odtąd stoi w rozkroku, między dwoma nowymi światami, ogon zawsze merda w jednym, gdy uszy strzygą w tym drugim. Dziewczyna, którą oszukuję Dla K.K. Opowiadam Ci pokrótce o ostatnim weekendzie we Włoszech. Wspominam jedzenie i kpię z amerykańskich turystów rozpychających się łokciami pod balkonem Julii Capuleti, a Ty pytasz tylko, czy byłem tam z tą dziewczyną, którą oszukuję. Jednocześnie wybuchamy głośnym, niezręcznym śmiechem, choć doskonale wiemy, że to właśnie Ty chciałabyś nią być.
Wojciech Boros, Sanatorium. Sen
Dziś msza za spokój Twojej duszy.
Idę niewyspany po nocnej zmianie.
Śpiewnie chłodny kościół w kształcie trumny czeka na mnie.
Krzysztof Grzesiak, * * * (zdarza się), * * * (cmentarzysko), * * * (nie stawiaj na ostrzu noża)
zdarza się
że nagość
słowa
Ilias Stanekzai, Znak pokoju
Jako jedyna wzięła moje dłonie i trzymała przez sekundę,
ale w tej sekundzie powiedziała mi wszystko. Była posłańcem
tych odległych krajów, do których zmierzałem. Powiedziała mi:
„Nie widziałeś słońca tak długo, ale pomyśl o tych wszystkich niezliczonych rzeczach,
Paweł Sarbinowski, Raj utracony i Nowy porządek
Tego lata najbardziej bałem się węży,
leżały ukryte w trawie, wyciągnięte w słońcu,
i kiedy ojciec przekręcał kurek,
krople jadu zmieniały się w strumień,
Barbara Szymanek, Tłumaczka
odkąd jestem matką
tłumaczę świat którego nie rozumiem
i zasady
których niewielu przestrzega
Wiktoria Dąbrowska, *** (rano wyprosisz wszystkie ślady mojej obecności) i Arles
rano wyprosisz wszystkie ślady mojej obecności
znikną na zawsze pościelone kosmyki włosów
odciski szminki na twarzy wymażą się
z wszystkich zdjęć i zagłębień warg
Paweł U. Niemcewicz, Trzynasty uczeń
Nauczyciel podszedł do niego
nieco zakłopotany.
Wiesz – rzekł. – Mogę mieć tylko dwunastu.
Jesteś lepszy od innych,