Szkoda, że najpierw złożyłem do druku tom wierszy Ojciec się zmienia, a potem przeczytałem Promieniowanie ojcostwa. Powinno być odwrotnie. W każdym razie po przeczytaniu dramatu Wojtyły miałem ochotę kilka wierszy napisać od nowa. I może zresztą kiedyś napiszę. O współczesnym mężczyźnie. O ojcu. Tak. Kiedyś, bo teraz myślę o tym, co znalazłem w Promieniowaniu. O tej zadziwiającej tajemnicy.
Bo dla autora ojcostwo to nie tyle problem, ile właśnie tajemnica. Właśnie dlatego jego utwór w niczym nie przypomina tego, co zwykle uważamy za normalny, sceniczny dramat. Nie znajdziemy tu intrygi, zdarzeń, akcji, trudno mówić nawet o dialogu postaci. Zasadniczą rolę pełnią natomiast długie monologi bohaterów, które są swoistym strumieniem świadomości, krążącym wokół tajemnicy ludzkiej osoby. Dramaturg mówi o niej za pomocą symbolicznych obrazów ojca, matki i dziecka. Ten, kto pozna ojca – zdaje się mówić pisarz – ten pozna również siebie. Można, a nawet trzeba to zapisać także w taki sposób: kto pozna Ojca, pozna również siebie. Kto zrozumie ojcostwo, zrozumie cały świat.
Zrozumieć niepojęte
Zdaniem Wojtyły rozumieć tajemnicę ojcostwa to tyle, co świadomie w niej uczestniczyć, dać się jej ogarnąć i prowadzić. Nie przypadkiem jego dramat ma w podtytule słowo „misterium”. Podejmowana przez bohatera utworu próba zrozumienia samego siebie w kontekście idei ojcostwa nie jest próbą rozwiązania problemu, lecz świadomym wchodzeniem w misterium rozpoznawania tajemnicy ludzkiej osoby. Adam czuje, że nie dowie się niczego o samym sobie, jeśli nie otworzy się na prawdę, która go przerasta. To nie przypadek, że w Promieniowaniu ojcostwa brakuje zdarzeń, intrygi, akcji i scenografii. Przestrzeń dramatu świadomie została przez autora ogołocona ze wszystkiego, co mogłoby powodować rozproszenie medytującego. Wokół Adama panuje cisza. On sam wyznaje: „W ciągu tych lat docierałem do niej [do swej istoty] w nieustającym trudzie, często jednak myślałem z przerażeniem, że ją gubię – że oto zaciera się pośród procesów historii, gdzie decyduje ilość, czyli masa”. Wojtyła przekonuje, że uczestnictwo w tajemnicy jest możliwe dopiero wtedy, gdy dokonamy oczyszczenia pola naszej percepcji – usunięcia tego, co wiąże się z naszym zanurzeniem w społeczeństwo masowe, co przymusza do powiększania obszaru naszego „mieć”. Tajemnica nakazuje zatrzymać się, uchylić się od wyścigu na płaszczyźnie „mieć” i ruszyć w głąb, pod powierzchnię doraźności. Jest skupieniem i poszukiwaniem istoty. Oto stopniowo z bohatera utworu opada, niczym łupina owocu, to, co zewnętrzne, powierzchowne – to, co mogłoby być jego przystosowaniem się do świata, myśleniem według reguł cywilizacji masowej. Ogołocony z tego, co stanowi jego zewnętrzne warstwy, wyrusza on w głąb, by dotknąć tajemnicy własnego, ludzkiego powołania. Prawdziwa cisza – zdaje się mówić autor dramatu – nie krępuje ani nie zamyka. Przeciwnie: wyzwala nas ku temu, co naprawdę w nas ważne. To cisza pozwala otworzyć się na niepojęte. Być może, zresztą, właśnie dlatego budzi niechęć, a niekiedy lęk.
Wina, czyli odmowa
Adam próbuje więc usłyszeć głos swego wnętrza. To właśnie tam, we własnym sercu, doświadcza pragnienia relacji i zaczyna pojmować, że nie istnieje wyłącznie dla siebie, ale także dla innych; przypuszcza, że bycie dla innych należy do jego istoty. Z wolna dociera do niego prawda, że „być” to tyle, co „być-dla-drugiego”, „być-z-drugim”. W jakimś nagłym błysku (przerażenia?) postrzega więc swą samotność jako winę: „Chociaż jestem jak człowiek, którego można wyłączyć przed nawias i znów podstawić pod dzieje wszystkich ludzi, jakby ich wspólny mianownik – to jednak pozostaję samotny. Łatwiej mi czuć się samotnym, niż myśleć o śmierci. Samotności także nikt nie nazywa grzechem. Łatwiej mi czuć się samotnym niż winnym grzechu. Ale przecież wiem, kim był Adam i kim jest. Stanął on kiedyś na pograniczu ojcostwa i samotności. Któż go odciął od ludzi, kto uczynił samotnym pośród nich wszystkich? A jeśli samotnym stał się z własnej woli? A jeśli stał się samotnym po to, by innym samotność zaszczepić? – Czyż może dzisiaj mówić: «łatwiej mi czuć się samotnym niż winnym»? Przecież on osamotnił siebie pośród nich wszystkich, bo ich osamotnił. «Ach – mówił wtedy o sobie – nie mogłem udźwignąć ojcostwa, nie mogłem mu sprostać»”.
Trudno przywołać obszerniejszy kontekst cytowanego fragmentu, jednak lektura dramatu nie pozostawia wątpliwości, że jego autor dość wyraźnie waloryzuje pojęcie samotności w sposób negatywny. Cytowane zdanie, mówiące o tym, że nikt nie nazywa jej grzechem, pobrzmiewa gorzką ironią. W świecie dramatu samotność jest winą. Wojtyła utożsamia w swym dramacie doświadczenie osamotnienia z doświadczeniem grzechu. Cisza i ogołocenie, o jakich była mowa wcześniej, nie mają nic wspólnego z tak rozumianym osamotnieniem, ich skutkiem bowiem jest otwarcie podmiotu na świat i drugich. Wyciszenie wzmacnia, a nie osłabia, więzy z innymi. Samotność, o której mówi Adam, to nie tyle wyciszenie, ile raczej zatrzaśnięcie się podmiotu w sobie samym, to odmowa uczestnictwa w relacjach z innymi, to odcięcie od ludzi. Czy tylko od nich? Bohaterem utworu jest przecież nie tylko konkretny współczesny człowiek, ale także ten Adam, którego Bóg umieścił w ogrodzie Eden. Choć ma on rysy przeciętnego dzisiejszego mężczyzny, nie przestaje być pierwszym rodzicem, a więc ucieleśnieniem człowieczeństwa jako takiego. Właśnie dlatego zwraca się nie tylko do nas, ale także do swego Stwórcy: „Bo cóż ja?… ja, który stale przemijam. Co krok, już nie co pokolenie, ale co krok urywa się moje życie… i wciąż zaczyna się na nowo. Czyż musiałeś dotknąć mojej myśli Twoim poznaniem, które jest Rodzeniem? Czy musiałeś dotknąć mojej woli tą miłością, która jest Spełnieniem? Ja nie potrafię tak rodzić! We mnie miłość nigdy się nie spełnia. I dlatego zawiodłeś się na mnie. Czyż nie wołałem od razu: «pozostaw mi moją samotność»? Wiem, że wołałem wbrew sobie. Ale bardziej jeszcze – wbrew Tobie”.
Samotność, która jest winą – która dzieje się wbrew woli Boga i w jakimś sensie także wbrew woli człowieka – odsłania teraz swój najistotniejszy aspekt. Okazuje się, że ma ona związek właśnie ze słabością Adama, który został powołany do wspólnoty z Bogiem. Bohater wyraźnie zdaje sobie sprawę, że jego istnienie jest zakorzenione w Ojcu i nieustannie ku Niemu się kieruje. Wie, jaki ślad wycisnęła na nim ręka Ojca – w jaki sposób naznaczyła jego pragnienie rozumienia, które na zawsze stopiło się z pragnieniem relacji, i w jaki sposób naznaczyła pragnienia jego serca, których spełnienie może on odnaleźć tylko w Bogu. Zna swoje przeznaczenie do bliskości z kochającym Ojcem i właśnie dlatego jej naruszenie odczuwa jako winę. Można to oddać nieco inaczej: posługując się językiem relacji rodzinnych, Wojtyła stara się wyrazić wewnętrzną treść tego, co teologia nazywa grzechem pierworodnym. Według niego odmowa spotkania z Bogiem nie jest wyłącznie czymś w rodzaju wykroczenia, złamaniem obowiązującego zakazu. Inaczej niż pewien nurt tradycyjnej katechezy, autor Promieniowania ojcostwa nie mówi o grzechu w kategoriach prawnych. Wina jest dla niego przede wszystkim dramatem dziejącym się w przestrzeni miłości, dotyka osobowej głębi Boga i człowieka. Jest zdradą osoby. Adam nie mówi: „zgrzeszyłem”. Mówi: „zawiodłeś się na mnie”. Wyznaje, że kogoś zawiódł, że nie sprostał misji, którą mu wyznaczono. Porusza się więc nie tyle w obszarze zakazów i nakazów, ile w obszarze międzyosobowych więzi, w których rolę regulatora pełnią nie tyle przepisy, ile raczej takie kategorie, jak zaufanie i miłość. W cytowanym wcześniej fragmencie pada znamienne zdanie: „nie mogłem udźwignąć ojcostwa”. Ten, kto je wypowiada, zdaje sobie sprawę, że nie udźwignął ciężaru relacji, nie sprostał miłości. Wie, że nie tylko nie podołał zadaniu, które otrzymał od Boga, ale też przekazał swoją słabość swemu potomstwu. Jego odmowa naznaczyła egzystencję tych wszystkich, dla których stał się przodkiem. Tak rozumiane pojęcie grzechu pierworodnego ma więc związek nie tyle z biologicznym dziedziczeniem winy, ile przede wszystkim z zerwaniem wspólnoty człowieka z Bogiem – naznaczającym zarówno biografię Adama, jak i tych, którzy żyli po nim.
[Dalszy ciąg w numerze.]