Znał kto kiedy poetę trzeźwego?
Nie uczyni taki nic dobrego.
Jan Kochanowski Pieśni I, XX
„Nie istnieje życie za krótkie,
ani życie za długie, każdy poeta
umiera w samą porę – powiadał Bieńkowski –
Baczyński, ten stylizator Słowackiego,
gdyby dożył do dziś byłby wodolejem
o dorobku trzy tysiące stron takich samych wierszy.”
Być rozlewny, to znaczy upijać się sobą,
to dobre dla rosyjskiego poety,
w Polsce pije się wódkę lub pisze się wiersze,
w Rosji wiersze i wódka to prawie to samo: czyta się
aby upić, pisze aby zapić.
Dlatego Baczyński czy Tuwim byliby najlepsi
gdyby pisali w języku sąsiadów.
Miłosz, ten dobrze urządził,
choć umarł trzydzieści lat temu
pisze ciągle jeszcze,
nikt z liczących się europejskich poetów nie był tak rozmowny,
nawet Leśmian nie zostawił więcej niż trzy setki wierszy.
Bez wątpienia poetą nowym, apokaliptycznym, był Gajcy,
choć nigdy nie będzie tak popularny jak Baczyński,
najwznioślejszy z heroldów ciemnego widzenia.
Wizyjność, gęstość metafory, kondensacja
zarówno w samym wierszu, jak i w całym dziele,
stawiają go ponad językiem epoki.
Zostawił setkę wierszy, jak Rimbaud, z nich
się wypala chwila nasza. Czerpać będziemy
jeszcze długie lata.
Bieńkowski przeszedł wszystkich w ambicji poznania
tego, co niepoznawalne: nieskończoności.
„Największą tragedią człowieka – powiadał –
jest to, że nie można umrzeć do końca.”
Lecz co jest tym, co zostaje po końcu?
„Poeci dzielą się na tych – powiadał Sandauer –
co się zapili i co się zabili”,
co w gruncie rzeczy wychodzi na to samo.
Nie czytał Kochanowskiego ten liberał
co zawsze wiedział gdzie są konfitury,
więc nie znał owego dystychu mistrza Jana,
który był niezłym partnerem do dzbana.
Co do mnie nie dam się wyłowić z rzeki, jak topielec,
sam jest rzeką więc jakże mógłbym łowić sam w sobie?
Nie powieszą mnie na przydrożnym drzewie,
zresztą droga jest sznurem co powiesił drzewo.
Nie zostanę zastrzelony jak przepiórka w locie,
nie uciekałem przed sobą, jakże miałbym uciekać
przed innym. Zresztą kula, co została wystrzelona
z lędźwi mojego ojca jest tą samą,
w której zgasnę: kulą słońca, kulą ziemi.
Turlamy się nawzajem, osamotnieni,
na przedprożu planety, która prześniła pieśń.
13.03.2003
[Dziennik rozbitka II, Sopot 2004, T. 19]