Lecz mówię wam, przyjaciołom moim: Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a potem nic więcej uczynić nie mogą. Pokażę wam, kogo się macie obawiać: bójcie się Tego, który po zabiciu ma moc wtrącić do piekła. Tak, mówię wam: Tego się bójcie! Czyż nie sprzedają pięciu wróbli za dwa asy? A przecież żaden z nich nie jest zapomniany w oczach Bożych. U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli.
Ewangelia według św. Łukasza 12,4–7
1.
Putin. Putin. Putin. Wojna. Spadła nagle i od razu z całym impetem okrucieństwa: Bucza, Irpień, Mariupol. Dziesiątki zniszczonych wiosek i miasteczek. Gwałty na kobietach, obcięte głowy wbite na pale, skrępowane drutem ręce mężczyzn z przestrzelonymi potylicami w ciemnych i zatęchłych piwnicach – drobne światło jakby w przestrachu ledwie dotykało ich nieżywej skóry, nabrzmiałej sokami śmierci. Brudny marcowy śnieg i wiosna przebudzona z letargu, cała w spazmach wybuchów, rozwłóczonego żelastwa i błota. Wróble nieruchome na cienkich drutach wysokiego napięcia jak niemi prorocy, którym zabrakło słów. Wszystko powtarza się z niezwykłą precyzją. Od razu otrzeźwieliśmy, w najdalszy kąt rzucając dziecinne proroctwa Francisa Fukuyamy. Oto Historia spojrzała nam w oczy. Ujawniła się w całej krasie. Zagwizdała świstem rakiet i kazała patrzeć na wodospady ognia na przekór wznoszące się w bezchmurne niebo. I zobaczyliśmy zrujnowane centra handlowe, zburzone bloki z wielkiej płyty w Doniecku i Charkowie. Nawet teatr zagrał rolę tragiczną, aby przypadkiem ktoś nie pomyślał, że to tylko film z efektami specjalnymi. Ale to nie wszystko. Życie, jakby na przekor cichym dronom znad Bosforu, czołgom namiętnie kaleczącym wrzosowiska i rozszalałej medialnej propagandzie wysławiającej zbrodnię, toczy się w kurortach: na plażach, pod palmami. Oto inny wymiar wojny. Oto nasza zupełnie ludzka, do cna pozbawiona patosu, kondycja. Bo przecież musimy żyć i – a jakże – potrzeba nam zabawy, rozrywki, zimnych drinków z lodem w takt głośnej muzyki zagłuszającej wybuchy…
Chcę napisać parę słów bynajmniej nie o wojnie, ale o człowieku roku 2022. Mimo okrucieństwa, bezsilnego płaczu matek, którym śmierć odebrała dzieci; mimo zimnej ekonomicznej kalkulacji panów ze szkłami na oczach grubymi od nadmiaru cyfr i statystyk – a także mimo ogromniejącego strachu narodów, chowającego się pod maską wymuszonych uśmiechów, nie o wojnie będę pisał. Teza, którą stawiam brzmi: największą tragedią człowieka wciąż dostatniego Zachodu jest z a p o m n i e n i e o B o g u. Owa niepamięć okupująca coraz rozleglejsze terytorium ludzkiego doświadczenia i jak zaraza infekująca psychikę, ludzkie praxis, a także boleśnie naznaczająca nasze rozumowe zdolności do refleksji nad otaczającym nas światem i samymi sobą, stanowi katastrofę in spe. Jest wyrodzeniem się człowieczeństwa z własnego ontologicznego środowiska. Zapomnienie o Bogu jest rzeczywistym, a nie iluzorycznym k o ń c e m c z ł o w i e k a. Jest także końcem jego historii i w jakiejś mierze końcem Historii Świata (bo czymże w gruncie rzeczy jest świat bez człowieka?). Mylą się wyznawcy ekologizmu, widząc w człowieku jedynego sprawcę zła panoszącego się na świecie, w szczególności zaś w środowisku przyrodniczym. Jest o wiele większe zagrożenie. Takie, które wchodzi w onthos i zarazem ethos człowieczeństwa. Pożerające je od wewnątrz. Jeśli damy mu przystęp do samych siebie, jeśli pozwolimy, aby opanowało nasze umysły i wyobraźnię, wtedy jesteśmy zgubieni, wydani na pastwę potężnego i d e o l o g i c z n e g o z ł u d z e n i a. Być może ktoś pomyśli, że to przesadna opinia dyktowana raczej gorączką niż trzeźwym oglądem sytuacji, w jakiej znalazł się świat. Jestem niestety w tej kwestii pesymistą. Żadne ruchy ekologiczne nie „zbawią nas”, ani nie uczynią naszego życia lepszym, jeśli zarazem amputują w nas życie duchowe, uznając je za zbędny balast.
2.
Ruch w stronę zwierzęcości to jeden z symptomów dziejącej się na naszych oczach katastrofy. Ruch niebezpieczny i zuchwały. Jak ładunek wybuchowy podłożony przez grupę terrorystyczną albo raz po raz pojawiające się w przekazach medialnych wschodniego mocarstwa groźby ataku jądrowego wobec jego europejskich sąsiadów. Tam, gdzie nie ma obecności Boga, musi nastąpić regres; ontologiczne cofnięcie się do stanu, w którym Mądrość Przedwieczna zostaje zastąpiona przez ślepe, nieokiełznane siły Natury. Ostatnio w dyskursie filozoficznym i literackim zwierzęcość (jako inne imię człowieczeństwa) zostaje podniesiona do rangi d o g m a t u, ogólnie obowiązującego sposobu postrzegania człowieka. Odarcie go z okruchów „boskości”, choćby przez opowiedzenie się najważniejszych instytucji legislacyjnych za aborcją jako niezbywalnym prawem (sic!) człowieka jest tego jaskrawym przykładem. Jesteśmy już, powiedzieć możemy wręcz: nareszcie, zwierzętami i niczym więcej. Ba, z owej zwierzęcości powinniśmy być dumni, skoro znaleźć możemy się w tak dostojnym towarzystwie, jak delfiny, słonie, szczury i… wszy. Regres człowieczeństwa do zwierzęcości jawi się tutaj jako coś zaszczytnego, wypatrywanego, przyjmowanego z niekłamanym zadowoleniem. Oto wreszcie pozbyliśmy się fałszu, w który od wieków ubierało nas chrześcijaństwo, wpajając nam rzeczywiste istnienie jakiejś przekraczającej naturę, boskiej godności. Dzisiaj brzydzimy się tej ekskluzywności. Jesteśmy jej zdecydowanymi wrogami w imię prawdy o nas samych; w imię solidarności z motylami, antylopami i pantofelkami. Wreszcie osiągamy stan e k o l o g i c z n e j r ó w n o w a g i; wreszcie schodzimy z piedestału oprawców niszczących to, co najpiękniejsze – równowagę w przyrodniczym ekosystemie. Taką oto filozofią początku XXI wieku karmi się społeczeństwa Zachodu w obłędnym, powiedzieć moglibyśmy – rewolucyjnym przekonaniu o ich słuszności. W takiej optyce mentalnego przesilenia każdy, kto zgłasza votum separatum (skąd to znamy!) musi być uznany za wroga ludzkości (czytaj: zwierzęcości) i jako taki usunięty na margines Historii.
Powtórzmy to z całą mocą: ideologiczne przemiany dokonujące się na naszych oczach są rewolucyjne. W swoim radykalizmie niemające swoich odpowiedników w przeszłości. Oto z wielu stron obwieszczony nam zostaje k r e s c z ł o w i e k a w jego własnym samo-zrozumieniu. Wyczerpanie ontologiczne. Abdykacja z wszelkich marzeń o eschatologicznym powołaniu do miary człowieczeństwa, które w nieskończony sposób (jako wypełnienie Wiecznej Obietnicy) przekraczałoby to, co w nas samych biologiczne. Wszystko, co przynosi współczesność, jest nie tylko dekonstrukcją, ale nade wszystko totalnym w swoim zamiarze „odczarowaniem”, odczłowieczeniem (to bardzo pozytywny proces!) w stronę ponownego odkrycia zwierzęcości jako zapoznanej przez wieki formy samospełnienia naszego bytu. Stąd też, jak powiadają koryfeusze nowego paradygmatu, nie należy rozdzierać szat i biadać nad upadkiem człowieczeństwa. Im upadnie ono szybciej i głębiej pogrąży się w odmętach zezwierzęcenia, tym lepiej dla nas wszystkich. Oto logika nowego sposobu myślenia – innego niż dotychczas obowiązująca antropologia osoby – p o s t c z ł o w i e c z e ń s t w a. Wszelkiego rodzaju panekologiczne ruchy nie są niczym innym jak zwiastunami nadejścia innego w istocie, a zwierzęcego w swej formie i treści, paradygmatu człowieka. Dlatego nie bądźmy naiwni i nie dajmy się zwieść niewinnym hasłom wzywającym do ratowania Matki Ziemi. P a n e k o l o g i z m, w moim mniemaniu, jest wyrafinowaną f o r m ą n e o k o m u n i z m u; jest jego nową i poprzez lewicowo-liberalne media w przemyślany sposób narzucaną odsłoną. Wzbudzając poczucie winy za „zanieczyszczenie” środowiska naturalnego wśród społeczeństw, w chytry i inteligentny sposób wyradza je z własnej antropologii opartej na k o n c e p c j i o s o b y, której rdzeniem jest przeświadczenie o jej d u c h o w y m c h a r a k t e r z e niesprowadzalnym do procesów biologicznych charakteryzujących przyrodę. W istocie swej jest i d e o l o g i ą t o t a l i t a r n ą i d e m o n i c z n ą, której celem jest zagłada człowieka w jego najbardziej wewnętrznym rdzeniu.
[Dalszy ciąg w numerze.]